Dwa w jednym czyli miejska dżungla cz. II | |
| | zuzanna2418 | 20.02.2016 13:38:07 |
Grupa: Administrator
Lokalizacja:: Wawa/lubelskie
Posty: 6009 #2242409 Od: 2014-7-11
| Basiu mysię, że po tak gorącym przyjęciu przez krytykę, nie będzie się opierał
W ogrodzie rano leżał śnieg, teraz już nędzne resztki, wszystko spływa wodą. Tulipany jakoś przyspieszyły w ostatnich dniach i mnóstwo ich wyjrzało ponad powierzchnię. Chłód wygania z ogrody, ale jakąś dokumentację trzeba wykonać.
Oczar w stanie mokrym
TYLKO ZAREJESTROWANI I ZALOGOWANI UŻYTKOWNICY WIDZĄ ZDJĘCIA. DARMOWA REJESTRACJA
Takoż i inne
TYLKO ZAREJESTROWANI I ZALOGOWANI UŻYTKOWNICY WIDZĄ ZDJĘCIA. DARMOWA REJESTRACJA
TYLKO ZAREJESTROWANI I ZALOGOWANI UŻYTKOWNICY WIDZĄ ZDJĘCIA. DARMOWA REJESTRACJA
TYLKO ZAREJESTROWANI I ZALOGOWANI UŻYTKOWNICY WIDZĄ ZDJĘCIA. DARMOWA REJESTRACJA
TYLKO ZAREJESTROWANI I ZALOGOWANI UŻYTKOWNICY WIDZĄ ZDJĘCIA. DARMOWA REJESTRACJA
Budzi się piwonia drzewiasta
TYLKO ZAREJESTROWANI I ZALOGOWANI UŻYTKOWNICY WIDZĄ ZDJĘCIA. DARMOWA REJESTRACJA
Marzę o łanach przebiśniegów, a one zawsze pojedynczo się pokazują
TYLKO ZAREJESTROWANI I ZALOGOWANI UŻYTKOWNICY WIDZĄ ZDJĘCIA. DARMOWA REJESTRACJA
Czyżykowa w stołówce
TYLKO ZAREJESTROWANI I ZALOGOWANI UŻYTKOWNICY WIDZĄ ZDJĘCIA. DARMOWA REJESTRACJA
TYLKO ZAREJESTROWANI I ZALOGOWANI UŻYTKOWNICY WIDZĄ ZDJĘCIA. DARMOWA REJESTRACJA
_________________ Zuzanna - miejska i wiejska dżungla :) pomoc dla schroniska In Vino Veritas UŚMIECHNIJ SIĘ | | | Electra | 05.01.2025 17:16:42 |
|
| | | Ryszan | 20.02.2016 13:55:34 |
Grupa: Użytkownik
Lokalizacja:: Łódź
Posty: 3462 #2242419 Od: 2014-7-19
| Zuziu Czyżykowa jaka zalotna,mokre fotki piękne.Ja już chcę ciepełka,bo na działkę bym pojechała i pogrzebała w ziemi jak ta kura. _________________ Ania Moja działka | | | Barabella | 20.02.2016 14:48:30 |
Grupa: Moderator
Lokalizacja:: Łódź
Posty: 7417 #2242450 Od: 2014-7-11
| Mam taką nadzieję, że ciąg dalszy nastąpi Czy masz fotkę 'w całości' oczaru? _________________ Wymarzony Baśniowy Zakątek cz.3 Wymarzony Baśniowy Zakątek cz.2 Wymarzony Baśniowy Zakątek cz.1 | | | iwonaPM | 20.02.2016 15:29:44 |
Grupa: Administrator
Lokalizacja:: bxl/lbn
Posty: 3891 #2242472 Od: 2014-7-11
| Przeczytałam i jestem pod wrażeniem ! Fantastyczne opowiadanie ,bardzo refleksyjne ! I mnie się oczy spociły Gratulacje dla W. i oczywiście czekam na kolejne skoro już pióro rozgrzane _________________ Iwkowy ogródeczek Iwkowy ogródeczek II
„Ludzie budują za dużo murów, a za mało mostów.” Isaac Newton | | | zuzanna2418 | 20.02.2016 16:17:45 |
Grupa: Administrator
Lokalizacja:: Wawa/lubelskie
Posty: 6009 #2242499 Od: 2014-7-11
| Aniu ja już też tęsknię za ociepleniem. Nie lubię w taki ziąb pracować w ogrodzie. Wolę, jak już wiosnę czuć Basiu na 14 stronie w poście z 12 lutego widać więcej Iwonko no to super, że Ci się spodobało. Nie podejrzewałam, że W. potrafi tak wzbudzać emocje słowem pisanym. _________________ Zuzanna - miejska i wiejska dżungla :) pomoc dla schroniska In Vino Veritas UŚMIECHNIJ SIĘ | | | EwaM | 20.02.2016 19:51:10 |
Grupa: Użytkownik
Lokalizacja:: między DBA a DZA
Posty: 2778 #2242602 Od: 2014-7-11
| No popatrz,a ja popijam nalewkę i nadal najlepiej wychodzą mi telegramy. Wzruszyłam się. Ciekawe, gdzie jest mój Klucz Rostafińskiego. _________________ wątek i tutaj smutna piosenka | | | survivor26 | 21.02.2016 09:11:44 |
Grupa: Administrator
Lokalizacja:: między DLW a DBL :)
Posty: 9453 #2242788 Od: 2014-7-11
| Zuziu no powiem Ci, że z takim darem przekonywania W. mógłby myśleć o założeniu jakiejś sekty....od kiedy przeczytałam jego opowiadanie, to co spojrzę za okno na swoje wierzby, to na myśl o ogławianiu dopada mnie poczucie winy... A już na pewno teraz nie wytnę tych co mi przypadkiem wyrosły z palików pomidorowych
Z przebiśniegami mam podobny problem, co roku dosadzam kilkanaście nowych i następnej wiosny, myślę, że teraz to już jak nic powinno wystrzelić przebiśniegowe pole, a tymczasem każdego roku jest ich tyle samo.... _________________ Pat - nieustająca wiejska eksperymentatorka :) Wiejski eksperyment 1 Wiejski eksperyment 2 | | | zuzanna2418 | 21.02.2016 11:13:18 |
Grupa: Administrator
Lokalizacja:: Wawa/lubelskie
Posty: 6009 #2242836 Od: 2014-7-11
| Pati nie przejmuj się W. sam tnie na potęgę, jeśli trzeba, więc nijakiej zbrodniczości nie popełniasz
Ewciu W. ma jakiś okres wzmożenia twórczego. Gadać zawsze lubił, a teraz przelewa część na dysk. I tak oto powstało kolejne opowiadanie.
Tadek "Miczurin" i morwy
„Miczurin” kończy kitować ramę półokrągłego okienka z poddasza, myje ręce i chowa resztę kitu do blaszanki z wodą. Może byś co zjadł Tadziu? - pytam. Nie jestem głodny, wlej mi tylko szklanicę tego pysznego wińska - prosi. Przechylam więc gąsior i cedząc przez sitko, nalewam mętną kwaśno woniejącą ciecz. Wypija duszkiem trzy nalane po wręby „szklanice” i wyraz błogości rozlewa się po jego pokrytej szpakowatą szczeciną twarzy. Dooobre!- wzdycha patrząc na chlupocące na dnie gąsiora rozmiękłe owoce morwy przemieszane z drożdżowym mułem. Pyszne winko Wojtuś zrobiłeś, szkoda że tak mało. Za rok weź rozłóż pod morwą plandekę, to więcej zbierzesz i pochlamy! Nigdy w życiu - myślę sobie. Morwa jest dla jedwabników, a nie dla ludzi. Ohydztwo jakie wyprodukowałem z owoców rosnącego przed leśniczówką drzewa mógł wypić tylko „Miczurin”, koneser wszelakich spirytualiów, wielki przyjaciel psów i genialny szklarz. Niby zrobiłem wszystko zgodnie z recepturą, ale coś musiało pójść nie tak. Zresztą same owoce to też żaden rarytas, jakieś takie mdłe i bez wyrazu, no i ten wygląd jakby skurczonej gąsienicy z zielonym ogonkiem. Mimo to objadaliśmy się nimi w drodze ze szkoły idąc skrótem przez łąki. Trudno było ich nie jeść, skoro wiszące nad głowami gałęzie były od nich ciężkie, a w trawie leżały te najdojrzalsze o prawie słodkim smaku, czasem z lekkim posmakiem fermentacji. Dla nas dzieciaków rzadki, prawie egzotyczny smakołyk, a dla mnie dodatkowo przyrodnicza zagadka i przedmiot zachwytu. Bo też rosnące wzdłuż granicy między łąką a rozległym terenem należącym do GS-u drzewa były niezwykłe. Szerokie, rozłożyste, o grubych bulwiastych, pokrytych naroślami pniach i powykręcanych artretycznie konarach. Zaczytując się podróżniczych opowieściach widziałem w nich już to afrykańskie baobaby już drzewa butelkowe z Patagońskich selwasów. Całkiem nie pasując do krajobrazu intrygowały i budziły zaciekawienie powoli przechodzące w małą botaniczną obsesyjkę. Skąd się tu wzięły? Dlaczego takie wielkie, stare i pokręcone? Co więcej, wszystko wskazywało, że całkiem niedawno było ich dużo więcej. W krzakach i chaszczach otaczających łąkę, przy której ni to rosły, ni to tkwiły wielkie, częściowo wypróchniałe pnie. Ale nie było skąd zasięgnąć informacji. Mieszkaliśmy tu od niedawna, więc rodzice niewiele wiedzieli o historii okolicy. Łąka najwyraźniej należała do parafii, zabudowania plebanii i otoczony wysokimi drzewami kościół stanowiły jej południową granicę. Pewnie proboszcz mógłby coś na ten temat powiedzieć, ale gdzieżby tam kilkuletni dzieciak śmiał niepokoić tak ważną personę. Nic nie wyjaśniła, a tylko dolała oliwy do ognia mojej ciekawości przypadkowa wizyta u znajomych mamy, którzy hodowali jedwabniki. Cały strych dużego domu pełen był obrzydliwych bladych robali pożerających liście morwy. I ten niesamowity szelest czy raczej szum tysięcy szczęk. Jakim musiałem być upierdliwym bachorem, skoro zadali sobie trud pokazania mi wszystkiego: jajeczek, kokonów, a nawet plantacji, z które brali liście. Liście były takie same, ale gdzie tam niskim krzaczkom, z jakich je zrywano do moich wielkich drzew. W zasadzie do tej pory nie udało mi się dowiedzieć tak na sto procent kto, kiedy i w jakim celu posadził te drzewa . Domyślam się tylko, że był pewnie kiedyś w Głuchowie jakiś proboszcz pasjonat który obsadził morwą granice kościelnych gruntów. Pewnie hodował też jedwabniki, a drzewa przycinane przez dziesiątki lat przybrały przedziwne, pokraczne formy. Musiało to być strasznie dawno, bo nikt już nie pamięta, skąd się wzięły. Mijały lata, a ja wciąż kręciłem się przy „moich” morwach co i rusz dokonując nowych odkryć. Pod nimi wszystko było inne - rosły inne rośliny niż tuż obok na regularnie koszonych łąkach, kręciły się różne zwierzaki, pełno było ptaków i gniazd. To na pniu jednej z nich po raz pierwszy zobaczyłem łasiczkę i stałem oniemiały w zachwycie nad gibką zwinnością jej maleńkiego ciała. Najciekawsze było jednak miejsce położone najdalej, już pod samymi Miłochniewicami. Rosło tam kilka morw otoczonych gąszczem czeremchy, dzikiej róży i jakichś innych krzaków, ale pod samymi drzewami nie rosło nic prócz trawy i ziół. Znałem tam każdą gałąź i każde ptasie gniazdo, znajdowałem tam najciekawsze okazy do mojego zielnika. Przecisnąwszy się przez zarośla siedziałem na mikroskopijnych polankach oparty plecami o guźlaste, chropawe pnie i chłonąłem każdy szelest liści, świergot ptaka, trzepot motylich skrzydeł. Sam niewidoczny z zapartym tchem obserwowałem przechodzących tuż obok ludzi wyobrażając sobie, że jestem jednym z bohaterów namiętnie czytanych powieści Karola Maya, Coopera i Vernica. Lubiłem zwłaszcza jedno miejsce: na wpół uschnięta morwa i rosnący tuż przy niej gigantyczny krzak dzikiej róży, której potężne, grubsze niż moje chuderlawe dziecięce ramię, pędy wspinały się po pniu i gałęziach drzewa. Najwyższe sięgały do wierzchołka, pojedyncze pędy osiągnąwszy tę niebotyczną wysokość rozgałęziały się, tworząc przewisające w dół festony cienkich gałązek. Dodatkowo porastał to wszystko chmiel. To była moja dżungla, moje liany, mój nieprzebyty gąszcz. Potem widywałem morwy już tylko podczas wakacji czy innych rzadkich wizyt w domu. Czasem udawało się nawet skubnąć trochę owoców uprzedzając ptaki i zmierzające moją ścieżką do szkoły kolejne pokolenia smakoszy z tornistrami. Drzew ubywało, ktoś poszerzył ścieżkę do Miłochniewic wycinając wszystko: czeremchy, dzikie róże, nie martwiąc się zupełnie o ptasie gniazda. Wybudowano tuż obok oczyszczalnię ścieków i inne wonie zastąpiły duszący aromat czeremchy i subtelny zapach różanych pączków. Ktoś solidnie się utrudził ścinając stare pokręcone pnie i pewnie niejeden odcisk od siekiery nabiegł krwią zanim porąbano zawile sękate kloce. Pozostały jedynie te rosnące przy ścieżce, najpierw cztery, potem trzy, ostatnio już tylko dwie. Coraz mniej na nich liści, coraz więcej martwych gałęzi. I pewnie coraz mniej na nich czerwono-fioletowych owoców, ścieżka jakby się oddaliła od drzew i biegnie teraz poza zasięgiem ich koron. Pewnie więc dzieciaki nie zachodzą już po mdławe jagódki, w sklepie teraz tyle pysznych słodyczy. I tylko jak za dawnych lat w coraz rzadszym cieniu ich koron odbywają się spontaniczne pikniki miejscowych pijaczków, fetujących cud zdobycia funduszy na kolejną flaszkę. A zresztą i pijaczki już nie takie, z trudem rozpoznaję wśród nich twarze dawnych szkolnych kolegów. Te łatwiej rozpoznawalne należą pewnie do ich synów - spadkobierców wyglądu i upodobań. Nie ma już Tadka „Miczurina” z pieśnią na ustach szwendającego się po wsi ze sforą zakochanych w nim kundli. Jeśli jest jakaś sprawiedliwość i życie po życiu, to szkli gdzieś tam wysoko okna, popijając sobie z co rozsądniejszymi świętymi. Bo przecież o dobrego szklarza nigdy nie było łatwo. A nawet jeśli go tam nie chcieli, to jest jeszcze psie niebo, gdzie zawsze byłby wśród swoich jedynych przyjaciół. A może w komunistycznym raju radzieckich agronomów wraz z akdemikiem Iwanem Władimirowiczem Miczurinem, od którego wziął swój przydomek, pracuje nad nowymi odmianami roślin jadalnych? Nikt już nie hoduje jedwabników, znikają z miast stare morwy, bo spadające owoce, których nikt już nie zbiera, brudzą kostkę chodnikową i przylepiają się do butów. Ciekawe, czy rośnie morwa przy furtce do leśniczówki, jakoś będąc tam ostatnio nie zwróciłem uwagi. Ale jak znam życie, to pewnie wyciął ją któryś z moich następców. Było z nią niezłe utrapienie. Rosła dokładnie pod drutami linii energetycznej i telefonicznej. Trzeba ją było ciągle przycinać, a i tak po każdym większym deszczu telefon milczał póki liście nie obeschły. Rok temu posadziłem w R. morwę. Przyjęła się, przetrwała ubiegłoroczne upały. I rośnie. Ziemia tam żyzna, więc może jeszcze zdążę pojeść owoców, a jak dobrze pójdzie, to może i winko nastawię. A nuż tym razem się uda?
Warszawa, luty 2016
_________________ Zuzanna - miejska i wiejska dżungla :) pomoc dla schroniska In Vino Veritas UŚMIECHNIJ SIĘ | | | Ryszan | 21.02.2016 11:28:03 |
Grupa: Użytkownik
Lokalizacja:: Łódź
Posty: 3462 #2242840 Od: 2014-7-19
Ilość edycji wpisu: 1 | Zuziu super,gratulacje dla autora opowiadania,świetne. W okolicach ,gdzie mieszkałam w dzieciństwie, też rosły olbrzymie morwy.Białe,a właściwie lekko kremowe i te czerwono-czarne,dojrzałe były bardzo smaczne,zbieraliśmy z ziemi ,bo te były najsłodsze. _________________ Ania Moja działka | | | Jo37 | 21.02.2016 12:05:04 |
Grupa: Użytkownik
Lokalizacja:: Warszawa i nie tylko
Posty: 1379 #2242858 Od: 2014-7-11
| Kolejne drzewa upamiętnione. Bardzo mi się styl pisania W. podoba. Niby pisze o swoich drzewach ale czytający przenosi się od razu pod swoje drzewa. W ogrodzie mojej babci rosły morwy posadzone w latach trzydziestych. Pobliski Milanówek i moda na jedwab spowodowały ,że hodowlą jedwabników zajmowali się różni ludzie. Dziadek był wyższym urzędnikiem ministerstwa rolnictwa i zbliżając się do emerytury szykował sobie zajęcie. _________________ Pozdrawiam, Joanna
| | | zuzanna2418 | 21.02.2016 12:37:29 |
Grupa: Administrator
Lokalizacja:: Wawa/lubelskie
Posty: 6009 #2242871 Od: 2014-7-11
| Aniu, Joasiu dziękuję w imieniu autora Ja też przypomniałam sobie moje morwy, rosnące na terenie przedszkola, do którego chodziłam. Wydłubywało się z trawy dojrzałe owoce i w przeciwieństwie do W. ja uwielbiałam ich smak. Potem oglądaliśmy sobie wywalone języki, kto miał bardziej fioletowy od soku _________________ Zuzanna - miejska i wiejska dżungla :) pomoc dla schroniska In Vino Veritas UŚMIECHNIJ SIĘ | | | Electra | 05.01.2025 17:16:42 |
|
| | | Margolcia_K | 21.02.2016 13:01:43 |
Grupa: Użytkownik
Lokalizacja:: lubuskie, nad Wartą
Posty: 1012 #2242881 Od: 2014-7-12
| No i jak ja mam memu małżowi wytłumaczyć nagłe napady kataru i konieczność manipulowania chustką w okolicach nosa???? No??? Pytam się!
A tak w ogóle, to ja nigdy nie widziałam morwy. Nie mówiąc już o jedzeniu owoców. A na widok jedwabnika uciekłabym z krzykiem gdzie oczy poniosą. Ogromnie brzydza mnie wszelakie nagie lichy. Błeeeee, fuj! _________________ Pozdrawiam, Margolcia
Wiejski dom Margolci - zawieszony | | | survivor26 | 21.02.2016 13:08:34 |
Grupa: Administrator
Lokalizacja:: między DLW a DBL :)
Posty: 9453 #2242885 Od: 2014-7-11
| Coś mi się zdaje, że W. po prostu dojrzał do spisania wspomnień A że robi to w rewelacyjnym stylu, to tym bardziej trzeba go zachęcać. Kolejny świetny tekst, przypomniał mi od razu żywopłot morwowy, który mój dziadek zasadził wokół nowo wybudowanego domu w roku mojego urodzenia. Nie ma już dziadka i żywopłot wycięty, ale opowieść W. otworzyła mi w pamięci klapkę, przez którą widzę wyraźnie te krzaki oblepione owocami - nie lubiłam, ale mimo to jadłam, ze względu na cały rytuał wciskania się w gęsty płot i wyszukiwania owoców - ma W. dar do uruchamiania sentymentów i wspomnień
Ale, żeby nie było, że swoją gwiazdą przyćmił małżonkę, której talent wybuchł wcześniej: to my czekamy na kolejną opowieść z wsi wesołej, bo skoro sytuacja zawodowa chwilowo stabilna, to pewnie niedługo jakiś wypad? _________________ Pat - nieustająca wiejska eksperymentatorka :) Wiejski eksperyment 1 Wiejski eksperyment 2 | | | klarysa | 21.02.2016 13:59:22 |
Grupa: Użytkownik
Lokalizacja:: Moje Głębokie Kaszuby
Posty: 1593 #2242909 Od: 2014-7-11
| Ładnie to Janina ujęła, że opowieści W. przenoszą na spod 'nasze "drzewa. O morwach dużo czytałam, odkryłam i poznałam dopiero, gdy przeprowadziliśmy się na głębokie Kaszuby. Piękna, dorodnie owocująca rośnie na naszej "kościelnej" drodze. Ostatnio powstawała w jej bliskiej okolicy nowa budowla i nawet obawiałam się o jej dalszy żywot...Na szczęście jest. Chodziła mi po głowie nalewka z tych robaczych owocków... W. jest świetnym gawędziarzem. Ten styl rewelacyjnie oddaje scenerię i czas... Gdyby tak jeszcze fotki albo grafiki, np. w sepii... _________________ Pozdrawiam. Justyna | | | zuzanna2418 | 21.02.2016 20:43:40 |
Grupa: Administrator
Lokalizacja:: Wawa/lubelskie
Posty: 6009 #2243086 Od: 2014-7-11
| W. rzeczywiście chyba poczuł potrzebę spisania niektórych swoich wspomnień. Mama zapytała, czy nie za wcześnie, ale potem sama stwierdziła, że trzeba pisać, kiedy coś podpowiada, że teraz jest właściwa chwila. Nie obawia się posądzenia o sentymentalizm, ucieszył się, że jego dziecko, absolwent polonistyki i obecnie dziennikarz docenił wartość literacką tych opowiadań. Zdjęcia faktycznie byłyby świetnym uzupełnieniem. Ale skąd je wziąć... Teraz nie problem zrobić, ale czy w ogóle istnieją jakieś historyczne, mogące stanowić ilustracje do opowiadań o czasach minionych? _________________ Zuzanna - miejska i wiejska dżungla :) pomoc dla schroniska In Vino Veritas UŚMIECHNIJ SIĘ | | | lora | 21.02.2016 21:33:39 |
Grupa: Użytkownik
Lokalizacja:: Lubelskie
Posty: 4997 #2243108 Od: 2014-7-11
| Morwa pyszna biała i różowa rosła po przeciwnej ulicy na małym skwerku w moim rodzinnym Lublinie. Jako dziecko objadałam się zawsze ku przerażeniu mamy gdy wracałam cała lepka i brudna ze spaceru. Krzewy zostały wycięte chyba w latach 90tych gdy już tam nie mieszkałam w każdym razie gdy zobaczyłam że je wycięto smutno mi się zrobiło ,a były to bardzo dekoracyjne krzewy. A teraz mam przyjemność idąc po zakupy przechodzić koło pięknego olbrzymiego drzewa morwowego, co roku na chodniku jest dużo tych smacznych owoców ale rozdeptanych , robiłam wywiad skąd się to drzewo wzięło na dawnym placu należącym do przedszkola , okazało się że była taka moda sadzenia morwy, tak pamięta mój Luby bo i na obecnym miejscu gdzie mieszkam też była morwa . Chciałam ukorzenić patyczki nie udało mi się.
Zuza widzisz Ty to , co spowodował Twój W. że wspomnienia biegną rwącym potokiem he, he i ja to piszę. Uściskaj swojego W . że tak w cudowny sposób potrafi wzbudzić przypływ emocji minionego czasu. _________________
Świat moich marzeń
Świat moich marzeń 2 | | | zuzanna2418 | 23.02.2016 19:12:08 |
Grupa: Administrator
Lokalizacja:: Wawa/lubelskie
Posty: 6009 #2243873 Od: 2014-7-11
| Jeny...Januszu... mowę mi konkretnie odebrało... W. jeszcze nie widział, musi potwierdzić tożsamość wierzby, ale ja już Ci teraz dziękuję za zainteresowanie, odszukanie zdjęcia, no i za bardzo bardzo miłą deklarację. Co prawda planów na wydanie opowiadań na razie nie mamy, ale i tak się cieszymy, że czytelników jest aż tylu i ci, którzy zechcieli napisać kilka słów, nie zakwalifikowali twórczości W. jako grafomański wybryk. Ci co nic nie napisali, mają może inne zdanie, ale im też dziękuję, że dyplomatycznie skwitowali milczeniem...
Kolejne opowiadanie nie jest już może aż tak osobiste, ma nieco inny charakter. Ale może też się komuś spodoba
Listek wawrzynu
Dojadamy żurek i wypijając ostatnie krople z plastikowych miseczek powoli, niby to się nie pchając, tłoczymy się wokół właśnie otwartego termosu. Stasiek miesza chochlą i wspaniały aromat bigosu sprawia, że wszyscy zaczynają się naprawdę przepychać. Stasiek - kolega, świetny leśniczy, doskonały myśliwy, ale teraz to przede wszystkim mistrz bigosu. Co tam zresztą mistrz, to stanowczo za mało. Demiurg z niego prawdziwy. Bo też jego bigosy to prawdziwe dzieła sztuki kulinarnej, poematy pisane na kubkach smakowych zgłoskami drobno posiekanej kapusty i wszelakich mięsiw. Tłoczymy się niepotrzebnie, termos jest pełny i starczy dla wszystkich, dla całej trzydziestki wygłodzonych kilkugodzinnym łażeniem pomiędzy drzewami grupy leśników i wolontariuszy. Jak co roku o tej porze liczymy zwierzęta i jak co roku w przerwie na posiłek w skupieniu studiujemy kolejne dzieło naszego kolegi i gospodarza. Trudno jednak być prorokiem we własnym kraju, zawsze znajdzie się jakiś malkontent. Pyszny ale jakby czegoś brakuje- marudzi. Pewnie fasoli - dopowiadam, pomny na jedno z wczesnych dzieł mistrza, skomponowane według receptury z jego rodzinnych wschodnich rubieży. Niezapomniany fantastyczny bigos z wielkimi ziarnami białej fasoli. Stasiek zmieszany tłumaczy się: listka zapomniałem dołożyć. No teraz już wszyscy smakujemy z namysłem doszukując się mankamentów i spustoszeń, jakich ów brak mógł dokonać. I zgodnie dochodzimy do wniosku, że z liskiem czy bez- bigos Staśka jest bezkonkurencyjny. Ale to tylko on może sobie pozwolić na takie ekstrawagancje. Ja w swoich eksperymentach kulinarnych listka używam obficie, a czasem nawet nadużywam. Listek, listek bobkowy, liść laurowy, wawrzyn, wieniec laurowy, zwieńczyć skronie laurem/wawrzynem. Jeden liść, jedno drzewo, a jaka mnogość zastosowań od bigosu w ostępach Puszczy Kampinoskiej po ozdobę głów Seneki, Platona i innych myślicieli starożytności. Fascynował mnie od zawsze. Mama mówiła: idź Wojtuś do sklepu i kup listek bobkowy, będziemy gotować kapuśniak. A ja miałem problem: czemu listek, skoro w torebce jest mnóstwo listków i czemu bobkowy? O jakie bobki chodzi? Jedyne jakie znałem to były bobki królików, których hodowlę właśnie rozkręcał Tata. Kolejna nierozwiązywalna zagadka epoki przedinternetowej. Zamęt powiększył się na lekcjach historii. Te wszystkie wieńce laurowe wręczane zwycięzcom olimpiad, zdobiące głowy starożytnych poetów, filozofów i cezarów. Jedno było pewne: u nas na wsi wawrzynu raczej nie zobaczę, pozostało jedynie wąchać sztywne suche listki i wyobrażać sobie, jak takie wawrzynowe drzewo może wyglądać. Mijały lata, zająłem się innymi drzewami, a laur wraz z palmami, oliwkami i całą śródziemną egzotyką spotykałem jedynie na kartach książek i ewentualnie na talerzu. I dopiero całkiem niedawno zupełnie niespodziewanie padła propozycja pracy w Hiszpanii. Dwa, a może trzy tygodnie pielęgnacji zieleni w położonej pod Madrytem posiadłości. Szybka decyzja i lecimy. Miejsce niezwykłe, okolica wygląda jak gigantyczny ogródek skalny. Roślinność tak odmienna od wszystkiego, co kiedykolwiek widziałem, nawet sosny wyglądają jak odwrócone parasole, a dęby mają zimozielone liście. Szefowa, rodaczka od dawna zamieszkała w Hiszpanii musiała zatęsknić za rodzimym krajobrazem, bo przycinamy jej pinie nadając im przyrodzony sosnom stożkowaty kształt. Pewnego dnia jedziemy z Szefową na zakupy do miejscowej szkółki. Właściciel, olbrzymie zwaliste chłopisko oprowadza nas pokazując drzewa, krzewy, całe rzędy, rabaty roślin. Większość z tego całkiem mi nie znana. Co ciekawe, to co rozpoznaję jest pokazane jako szczególna osobliwość, nasze zwykłe pospolitaki uchodzą tu za kolekcjonerskie rarytasy. W pewnym momencie dzwoni telefon Szefowej i zaczyna się jedna z jej telekonferencji. Zostajemy sami bez tłumacza, ale wokół tyle roślin, a ja mam tyle pytań, że zaczynamy rozmawiać. Na początku na migi, wspierając się botaniczną kulawą łaciną. Potem okazuje się, że facet zna trochę bułgarski, jego pracownicy to właśnie bułgarscy gastarbajterzy. Ja jako tako władam rosyjskim i już jest lepiej. Łazimy więc po szkółce, machamy rękami i gadamy, gadamy, gadamy… ewidentnie spotkałem pokrewną duszę. W pewnym momencie stajemy w cieniu dużego zimozielonego drzewa. Czuję znajomy korzenny aromat, pytam Hiszpana o nazwę drzewa i słyszę: laurus. Upewniam się rozcierając listek między palcami i już jestem pewien, to jest ten zapach. Nareszcie stoję w cieniu drzewa wawrzynowego! Muszę mieć dziwną minę, bo gospodarz wypytuje Szefową, która właśnie skończyła rozmowę i gdy wyjaśniam - oboje zaśmiewają się. Gdyby wiedzieli, ile lat czekałem na ten moment. Do już zakupionych roślin dołączamy doniczkę z drzewkiem laurowym. Po drodze szefowa mówi, że obserwowała naszą z Hiszpanem rozmowę. Podobno trwało to ponad godzinę i wyglądało, że świetnie się rozumiemy, zupełnie mnie to nie dziwi. Pewnie i z Chińczykiem bym się dogadał byleby facet odróżniał taxus od fagus. Trochę przypomina mi to pana Onufrego Zagłobę twierdzącego jakoby dogada się z każdym cudzoziemskim szlachcicem, bo przecież szlachcic wiadomo - łacinę znać musi. Spotkało się dwu szlachciców spod znaku Linneusza, szkoda tylko że tej łaciny tyle com u Senety kursywą wyczytał. A i z innymi językami krucho: wychodzą zaniedbania z młodości. Szkoda, tak wielu miłośników przyrody nie mówi po polsku. Kilka lat później w Dubrowniku na bazarku obok targu rybnego kupiłem pachnące morzem krewetki i trzepoczącą jeszcze rybę. Widzę na straganie wśród mocarnie woniejących kozich serów i flaszek z jeszcze zapewne mocarniejszą „domacnią” zawartością, dziwne jakieś naszyjniki z nanizanych na sznurek suszonych fig i znajomych wonnych listków. Z braćmi Chorwatami dużo łatwiej się dogadać, wszak to też Słowianie. Już po chwili wiem, że to wcale nie ozdoba; listki chronią od pleśni i robactwa. Rozglądam się i widzę, że są wszędzie, całe liściaste gałązki wiszą wśród suszonych wędlin, niektóre serki są nimi oblepione, inne tyko przełożone pojedynczymi listkami. Zaś sprzedawca jakiejś, chyba koziej rąbanki odpędza muchy całym pękiem gałązek. I przypomina mi się targowisko z dzieciństwa: tłoczące się furmanki pełne ziemniaków i jarzyn i kosze opatulonych w kraciaste chusty wiejskich gospodyń . Kosze pełne jaj i kosze z których ciemne spracowane dłonie wyjmują i podsuwają do obejrzenia spowite w liście chrzanowe osełki żółciutkiego masła i śnieżnobiałe kliniki twarogu z wyciśniętym wzorkiem tkaniny, w jakiej je prasowano. W tamtych czasach, cudownych czasach bez torebek foliowych i jednocześnie trudnych do wyobrażenia czasach bez lodówek i konserwantów liście chrzanu były opakowaniem i ochroną. A pewnie też i przyprawą, bo ostry gorzkawy posmak chrzanu przesycał mleczną łagodność twarogu czy masła. Szkoda, że tak łatwo zrezygnowaliśmy naszego przaśnego północnego wawrzynu. Szkoda.
Warszawa, luty 2016
_________________ Zuzanna - miejska i wiejska dżungla :) pomoc dla schroniska In Vino Veritas UŚMIECHNIJ SIĘ | | | paputowy_dom | 23.02.2016 19:26:10 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 1646 #2243884 Od: 2014-8-6
Ilość edycji wpisu: 1 | Ha ja nic nie pisałam ale to dlatego,że czasu nie miałam należycie, w spokoju przeczytać całość. Podziękuj W,że chce się z nami dzielić tym co osobiste i dla niego ważne. _________________ wszystko co kocham pozdrawiam justyna | | | Beatrice | 23.02.2016 19:34:39 |
Grupa: Użytkownik
Lokalizacja:: Szczecin
Posty: 1618 #2243889 Od: 2014-7-11
| Zuziu pogratuluj W, przeczytałam wszystko.....cudowne opowiadania a te kobiety na wozach to zobaczyłam, bo je pamiętam, chociaż Moja Babcia w życiu nie pojechała na targ w chuście, była szlachcianką i mimo, że w powojennej Polsce to nie miało znaczenia ale nawyki zostały. A masło robiła w takim specjalnym pojemniku jakby z podwójnym dnem, to dno się wypychało i wychodziła zgrabna kostka i pakowała w biały pergamin. Na targ nie jeździła często ale zawsze prawie jako pierwsza go opuszczała sprzedawszy swoje wyroby prawie od ręki _________________ Kiedyś będę miała....marzenie Beaty Mini, mini..mini Beaty | | | Jo37 | 23.02.2016 19:35:34 |
Grupa: Użytkownik
Lokalizacja:: Warszawa i nie tylko
Posty: 1379 #2243891 Od: 2014-7-11
| Zuziu - W. powinien zastanowić się nad przygotowaniem opowiadań do druku. Każde opowiadanie ma wiele warstw, zmusza do zastanowienia i wywołuje emocje. _________________ Pozdrawiam, Joanna
| | | Electra | 05.01.2025 17:16:42 |
|
|
Aby pisac na forum musisz sie zalogować !!! |
|