Łomatko, od samego czytania można się zarazić
No, ja sobie dałam w kość przy pomocy psów i szufli do śniegu. Dwie i pół godziny po lesie, a potem zdrapywanie odłażących zlodowaciałych resztek śniegopodobnych z chodnika. Kredka wyprała sobie futro w śniegu leśnym, ja poćwiczyłam przywodziciele ud, bo ślisko gdzieniegdzie i nóżki się momentami rozjeżdżają, ale biegać się da. Zresztą sporo amatorów tego sportu spotkałam po drodze. Z nikim nie zamierzam się licytować co do grubości pokrywy śnieżnej, ale u nas też jest fajnie
Pat wielkie dzięki, niech nam żyje kompostownik.net! A ja pamiętam, że mi bańki kiedyś bardzo pomogły, choć uważałam to za jakąś alchmię! Wyglądałam potem jakiś czas jak biedrona.
|