Jak ja nie lubię mężowskich nadgodzin...... cały dzień rozknocony. Do sklepu musiałam jechać na rowerze, później na kawałek filmu mnie namówił, jak już się obudził koło 11:00.... Teraz on już w pracy od 13:30, a mnie wena i entuzjazm przeszedł i zmęczona jestem.... Niewiele zrobiłam: pranie, właściwie cała robota to wieszanie, byłam na zakupach... 10 minut mi to zajęło.... Zrobiłam sałatkę owocową i ją spożyłam, fotki zrobiłam ogrodowi, obrobiłam i wstawiłam.... Otworzyłam 6 kartonów z przesyłkami, w tym 4 z roślinkami.... I tu najwięcej czasu straciłam. Podziwiam tych sprzedawców, za tak pieczołowite i solidne opakowanie.... Czasu straciłam okrutnie dużo, bo mimo oznaczeń góra i dół oraz szkło, to i tak jak pies do jeża podchodziłam.... Na koniec otwierałam róże od Ewy i te panienki ślady na mnie zostawiły..... Teraz miskanty i róże stoją w wiadrze z Astvitem. No nie chce mi się już na dwór wychodzić, choć ciepło jest.. |