Rozmowy przy kawie (31)
marysiuewo zaznaczę na wstępie, że podziwiam Twoje zorganizowanie, pracowitość, umiejętność zarządzania czasem i w ogóle. Dla Twojej rodziny jesteś bezapelacyjnie skarbem. Choć z drugiej strony, to co piszesz przywołuje pewne wspomnienie. Otóż miałam kiedyś bardzo bliską koleżankę. Przyjaźniłam się z nią, lubiłam jej męża i synów (którzy byli w moim wieku) Wiele lat spędziłyśmy na pogaduchach, wspólnych wyjazdach z grupką znajomych w góry, po śmierci mojego taty zapraszała mnie na święta, żebym sama w chacie nie siedziała.Często zaglądała do mnie, siedziała sobie w ogrodzie z gazetami, a ja nawet nie musiałam się nią specjalnie zajmować.Była mi trochę jak siostra, trochę jak matka, której nie miałam.

Gdy zaczęły jej się rodzić wnuczki, koleżanka ta, razem z mężem zresztą, zaczęli stopniowo wypełniać sobie czas na emeryturze opieką nad nimi, gotowaniem, ogarnianiem spraw związanych z odbieraniem z przedszkola/szkoły/zajęć dodatkowych. Jeszcze czasem znaleźli czas, żeby do nas wpaść, ale wizyty były "z zegarkiem w ręku i z telefonem przy d..." , bo może dzieci coś będą chciały.

Ich dotychczasowe zainteresowania, pasje poszły do kąta. Usiłowaliśmy ich namówić na wyjazd do nas na wiochę, nawet bez nas. Tak, żeby sobie pobyli w innym otoczeniu, zrelaksowali się, odetchnęli. Popatrzyli wówczas na nas jak na ludzi niespełna rozumu. W odpowiedzi dostaliśmy wykład, co, kiedy i z kim muszą robić w każdy kolejny dzień tygodnia o różnych porach (wnuczków jest czworo). Przestali mieć czas na cokolwiek poza wnuczętami i dla kogokolwiek, włącznie z samymi sobą. Jej mąż miał zawał, ona ogromne problemy z kręgosłupem.

No i straciłam przyjaciółkę, bo po prostu dłużej się nie dało. Na wszelkie uwagi dotyczące ewentualnego przystopowania i oddania części opieki rodzicom (robiącym kariery w medycynie) pozostawali głusi.

Czasem wracam myślami do niej i dochodzę do wniosku, że po prostu czasem można przesadzić. A życia szkoda.




  PRZEJDŹ NA FORUM