Rozmowy przy kawie (31)
Pat, dziecko, ile ja się naryczałam w życiu. Nie wyrabiałam się, wszystko po łebkach, w pracy do dupy, w domu do dupy. Dziecko chore - idę do pracy, bo chorzy, a dziecko z obcą osobą -żle.
Zostaje w domu z chorym dzieckiem - ktoś musi za mnie pracować - żle
Rano wstawić obiad, bo po południu nie zdążę całego ugotować, po południu , zrobić na 2 następne dni, bo mnie nie będzie. Pranie, prasowanie w nocy.
Potem szkoła. Ja i Lech na 8 , dziecko na 10, dwie godziny ze mną lub z nim. Kto ma odebrać, z kim ma zostać.
Grafik domowy dopięty co do minuty. A są sytuacje nieprzewidywalne, ktoś musi zostać, ktoś nie przyjechał na dyżur, kogoś trzeba nagle zastąpić, wszystko się wali. Nerwy, pretensje, żale.
Wyjazdy na szkolenia, przed specjalizacją, po specjalizacji. Konieczne, zasrane punkty edukacyjne. Koszmar. Kołowrót. Jak wiewiórka w obręczy, biec, biec, biec. I nie można dobiec.
To minie, dziewczynki podrosną, będziesz miała dwie przyjaciółki, będziecie gadać, śmiać się, plotkować, gniewać, kłócić. Jeszcze trochę i zapomnisz, jak było trudno. Ja póżniej też zapomniałam.
Ale czasem mi się śni, że jestem spóżniona, nie mogę znależć rzeczy Dominika, on płacze...
I potem leżę i jak głupia cieszę się, że jestem stary grat. pan zielony


  PRZEJDŹ NA FORUM