Parę wspomnień z mojego podwórka  Góra na naszej szopce powoli zaczynała się rozsypywać. Co pewien czas odpadała jakaś deska, bo gwoździe nie miały się już czego trzymać. Czas był najwyższy zabrać się za postawienie nowej góry.
Choć stara jak to stara, wyglądała klimatycznie 


Trzeba było przyciąć część gałęzi jesionu, które kładły się na dach, przyjechały nowe deski.


Najpierw trzeba było zerwać papę



Potem oderwać deski

Przyjechała ekipa do pomocy. Stwierdzili, że nie ma co się szczypać i rozbieranie rozwinęło tempo. W ruch poszły piły.


Nad podwórkiem zaczęły się unosić tumany próchna - siwy dym !!

Moja winniczka została sponiewierana. Fakt, że za moim pozwoleniem, bo odrzucanie każdej deski poza nią było trochę kłopotliwe, a winorośle przecież odrosną, nic im nie będzie.



Jeszcze parę belek, parę desek...

Z przodu jeszcze coś stoi. Winobluszcz odcięty został już wiosną, ale widać jak rozrósł się na stryszku.

Każde cięcie to tumany pokornikowe



Ostatnia belka

Operator piły

Wspomnę tylko, że to były najbardziej upalne dni tego lata, pod 30 stopni niemal od świtu. Chłopaki spiekli się na tym dachu jak prosiaczki mimo filtrów. Po południu zaczęli wciągać belki na nową górę A ja donosiłam im wodę i szykowałam żarełko na grillu  |