Rozmowy przy kawie (28)
    mariaewa pisze:

    Byłam miejską myszą, lubiłam ruch, knajpki, ciuchy też. Wszystko, jak nożem odciął, zmieniło się. I nie wiem dlaczego, być może w środku zawsze byłam wiejska, tylko praca, życie, przebrało mnie na chwilę w miejskie ciuchy ?
    pan zielony


No właśnie, miałam tak samo, w wieku chrystusowym, a nawet ciut wcześniej znudziło mi się...przesyt albo co, miałam dość szlajania się po klubach, znoszenia do domu ton niepotrzebnej odzieży i zaczynania dnia od pełnego makijażuaniołek Mieszkanie w centrum, wcześniej idealnie nadające się do prowadzenia życia towarzyskiego, zaczęło mnie wkurzać i 4 lata śnił mi się po nocach mój wymarzony dom, zanim go znalazłam i choć okazał się kompletnie inny od oczekiwań, to kocham go, jakby był w mojej rodzinie od 10 pokoleń. Stąd odnoszę wrażenie, że w drugą stronę już mi się nie odmieni - jeśli życie zmusi mnie do opuszczenia wsi, to jedyne na co jestem w stanie się zgodzić, to malutkie miasteczko - nigdy więcej metropolii takiej jak Wrocław, do której z racji urodzenia mam duży sentyment, ale mieszkać tam już bym nie mogła... geny dziadka ze mnie wyszły, który całe życie tęsknił obłąkańczo do swojej kresowej wsi i nigdy nie pogodził się z wysiedleniem i życiem w mieście. Aczkolwiek nie zawsze ewolucja idzie w tę stronę, bo owe geny u mojej mamy kompletnie zanikły: wyprowadziła się niemal pół wieku temu z małego miasta do Wrocławia i nie wyobraża sobie zmiany - na wsi czuje się jak Amerykanin w Moskwie, lubi chwilę pobyć, poobcować z egzotyką, ale góra po tygodniu zaczyna szajby dostawać, że tu tak dziko, daleko i mało cywilizacji aniołek W związku z czym uważa, że poszłam wraz z rodziną na zatracenie, ale ja wiem, że i dla siebie i dla rodziny zrobiłam, najlepsze co mogłam aniołek


  PRZEJDŹ NA FORUM