Upały się zaczęły, dziś w Krk 32*C w cieniu, a naszą działkę burze lubią omijać w tym roku. Nie podoba mi się to. W miejscach wyściółkowanych jest o.k., ale gdzie indziej znowu skała i nie da się wyciągnąć chwastów z korzeniami. Więc dłubię tam widłami i małymi widełkami i takim kolcem(?) do chwastów. A ostatnio spędziłam pół dnia na oczyszczaniu kawałka rabatki, którą miał oczyścić wcześniej M., ale znów udało mu się wkopać jeszcze głębiej pokawałkowane kłącza mniszków, ostów i jaskra rozłogowego. Okazuje się, że wszytko to daje radę odbić z głębokości 30 - 40 cm. Ale się nadłubałam...
No, powiem Wam, że przeżywałam ostatnio wielki stres z powodu jeża, który niedawno zjawił się w sąsiedztwie. Trzeba było wreszcie skosić u nas łąkę, a ja się bardzo bałam, żeby mu się nic nie stało (bo trafiłam w necie na artykuł, który opisywał masakrę rodziny jeży w czasie koszenia miejskiej łąki w Legnicy - załączone były zdjęcia ). Ale na szczęście już po koszeniu pies na wieczornym spacerze z sąsiadką znalazł jeża na zapuszczonej działce innego sąsiada. Więc spoko - jeżyk nadal buszuje w pobliżu. Łąka wreszcie skoszona.
A, no i zaczęliśmy chodzić boso po trawie - na razie tylko tu, gdzie kosimy dość często i nie ma kłujących ostrożni - ale fajne jest takie chodzenie! A sąsiedzi na wsi nam się strasznie dziwią, mówią np.: "Ja to bym się bała tych... jaszczurek albo zaskrońców... albo, że mnie coś ugryzie." Zaskrońców na razie nie widziałam, a jaszczurki to raczej uciekają (zamiast pchać się pod nogi, hihi). Mój M. twierdzi, że jest bardzo zrelaksowany wieczorem po takim chodzeniu boso i lepiej się czuje. Jesteśmy teraz czarne stopy.
A teraz mój mały zbiorek różany: pierwsze odmiany wybierałam głównie pod kątem mrozoodporności i odporności na choroby. W moich ulubionych kolorach oczywiście. (Mam już dość długą listę róż (z kanadyjskimi włącznie), które chciałabym dokupić, ale zawsze jakoś tak wychodzi, że prędzej piwonię kolejną zamówię. Na wiosnę znowu nie kupiłam ani jednej róży, za to 8 piwonii. Obiecuję sobie, że jesienią może będzie inaczej...
Jako pierwsze zakwitły w tym samym czasie: Hurdalsrose i Ritausma.
Hurdalsrose jest odmianą historyczną z północnej Norwegii - także nie trzeba się martwić kopczykowaniem ani przemarzaniem pąków. Kwitnie tylko raz. Ale ma fajne pędy o fioletowym zabarwieniu (te młode, bez twardej kory), widać to zwłaszcza od jesieni do wiosny. A na pąkach ma liczne gruczołki, które są pokryte czymś w rodzaju różowoczerwonej żywicy - jak się tego dotknie i rozetrze w palcach, to jest lepkie i wydziela fajny balsamiczno-żywiczny zapach.
Z kolei Ritausma (z Łotwy), ma również całkowitą mrozoodporność i jest bardzo zdrowa. Liście jesienią przebarwiają się na złotożółty kolor. Jest strasznie kolczasta, jak na R. rugosę przystało, więc nadaje się na żywopłot ochraniający ogród. Jej wadą może być to, że nie zrzuca sama dokładnie przekwitniętych kwiatów, które często zasychają na niej. Ale mnie to nie przeszkadza, bo zabarwienie i delikatność jej płatków przypomina mi zawsze światło o świcie.
Moja Ritausma jest nadal niska, bo od dwóch lat jest mocno cięta - była też wiosną przesadzana na miedzę, więc bez silnego cięcia nie dalibyśmy rady sobie z nią poradzić.
Mamy też pachnącą nektarem R. multiflorę, która jest bardzo żywotna i rośnie wielka - nasi sąsiedzi zrobili sobie z niej zieloną altanę i my też coś takiego planujemy. Bez problemu ukorzenia się z pędów.
A teraz dwa nabytki jesienne od naszej Ilonki - Austinki - mocno obgryzione przez sarny - udało im się zakwitnąć jednym kwiatem prawie przy zmieni. Princess Alexandra of Kent - zakopczykowana dopiero po tym, jak chwycił ten mocny mróz w styczniu. To jeszcze nie jest pełny rozwój kwiatu.
Ambridge Rose - zakopczykowana tak samo jak powyższa P.A.K. Górne liście w pięknym purpurowo winnym kolorze. Oryginalny zapach, określany u Austina jako mirra.
No i pnąca (lub parkowa) Veilchenblau - też kwitnie tylko raz, lekki owocowy zapach. Mocno obgryziona przez sarny zakwitła trochę na samym dole i na samej górze.
|