Kiedy zakwitną piwonie
Jestem... po przerwie dłuższej, niż przewidywana, ale jestem.

(Trochę się w międzyczasie spraw pokomplikowało, jak to w życiu, jeszcze tylko przeżyć lipiec i sierpień, a potem może będzie wreszcie z górki.
Dokładnie w czasie Wielkanocy mama mi się pochorowała poważnie (półpasiec), smutny co maksymalnie skomplikowało cały pieczołowicie konstruowany wcześniej harmonogram wizyt lekarskich i zabiegów - prawie wszystko przepadło i trzeba było czekać i zamawiać wszystko od nowa. No, ale już od jakiegoś czasu jest u siebie. Jeszcze jej bagaż zdążyli podprowadzić na lotnisku, ale na szczęście bez złych intencji i jak się ktoś zorientował, że to nie jego walizka, to oddał.
Poza kilkoma innymi problemami to jeszcze Bazyl się - przypadkiem! - zatruł lilią i sporo nas kosztowały zabiegi płukania mu nerek u weterynarza, bo toksyna w liliach właśnie nerki u kotów uszkadza nieodwracalnie, jeśli natychmiast się nie zareaguje.
A poza tym - pod koniec miesiąca wylatuję do Stanów, właśnie na VII i VIII, bynajmniej nie w celach rekreacyjnych, a rodzinnych i trochę zawodowych. Tak wyszło, ale ten wylot rozwalił mi mnóstwo spraw w tym roku.)

Dochodząc drogą okrężną do tematów ogrodowych:
Mimo wszystkich problemów, staraliśmy się jeździć na działkę, gdy tylko mogliśmy, ale że M. pracuje często i w soboty, to niestety bardzo często zostawała tylko niedziela. A pracy huk, bo zeszły rok pamiętamy jaki był, a w suchej i twardej jak skała glinie to się nic ani nie przesadzi, ani nie wypieli.
A u nas na dodatek cały czas trwa ogólna przebudowa ogródka - i wszystko wygląda trochę jak plac budowy, nie ma ładnych miejsc - nic mi się nie podoba, może dlatego też mało weny do pisania mam? Sporo "projektów" mamy rozpoczętych (pokażę stopniowo), ale że wszechogarniająca łąka ma nad nami znaczącą przewagę, to z niczym nie możemy się wyrobić.
Generalnie to nasze ogrodowe zapędy wobec naszych możliwości czasowo-finansowych są swoistą donkiszoterią i wieczną próbą posprzątania w stajni Augiasza - to tak w skrócie... Ale przecież jestem w gronie osób, w którym wszyscy chorujemy na tę samą nieuleczalną chorobę ogrodniczą oczko - więc podejrzewam, że nikt się nie będzie dziwił, dlaczego tak a nie inaczej postępujemy.

To, co mi sprawiło największą radość tej wiosny, to moje piwonie (krzewiaste), moja wielka miłość. aniołek
Wreszcie zakwitły więcej niż jednym kwiatem, a przypomnę, że w ubiegłym roku nie załapałam się na nic, bo dużą piwonię podgryzł od spodu jakiś gryzoń, robiąc sobie pod nią spiżarnię, a mniejsza miała jeden pąk, ale nie trafiliśmy z przyjazdem na jej kwitnięcie.

No, to teraz muszę sypnąć ujęciami moich piwonii, no nie mogę się powstrzymać. oczko
I proszę o wyrozumiałość dla nieuporządkowanego tła, które niegodne jest tych kwiatów. zawstydzony















Większa, amarantowa piwonia miała w sumie 6 pąków, a jasna młodsza 3.


A drugim sprawcą radości jest rudy kot sąsiadów, który odwiedza nas nadal regularnie i bardzo lubi jak zagaduję do niego, głaszczę i ogólnie zwracam na niego uwagę.













I niedzielne niebo na koniec.




  PRZEJDŹ NA FORUM