Rozmowy przy kawie (25) |
Ufff... W sumie sytuacje można porównać do zabawy dzieci. Jedno mówi "chodźcie, bawimy sie w akrobacje". I bawią sie, robia fikołki, skaczą z kanapy, prowodyr oczywiście szaleje najbardziej, bo to jego pomysł był, czyli on miał najwięcej powodów do tej zabawy. W którymś momencie szalejący prowodyr i drugi uczestnik zabawy zderzają sie głowami, siedzą na podłodze trzymając sie za guzy i mowią sobie: "To twoja wina!", "Nieprawda, twoja!", "Myślałem, że skaczesz w lewo", "Przecież wyraźnie było widać, że skaczę w prawo"... Zwykle jest troche płaczu, po czym ze względu na bolące guzy już nikt nie chce sie bawić w to samo i teraz przechodzą do zabawy klockami. U mnie było trochę płaczu, u Janusza z pewnością nie. U mnie było choćby z tego względu, że to była kropla, która przelała wielka czarę. Ostatnio naprawdę wydarzyło sie u mnie kilka rzeczy, w tym tych ostatecznych, które ludzkie samopoczucie wewnętrzne "stawiaja na ostrzu noża". Stąd taka potrzeba afirmacji życia. Poza tym wiadomo, że dotknąć nas może tylko ten, kto jest w jakiś sposób ważny. Jeśli ktoś jest obojętny, nas "nie rusza". Januszu, kocham Cię, w takim sensie, w jakim tu sobie mówimy "Ja Was kofam". Kofam Cię i nie chce Cię "stracić". Zwłaszcza, że choć nie poznalismy sie osobiście, to czuje z Toba jakąś specjalną więź. Może to z powodu tych cudnych dalii, które mi kiedyś podarowałeś (dobra, już lepiej nie będę żartować)... |