Rozmowy przy kawie (25)
Skoro tak się zwierzacie... moje dzieci też chodziły w szkole na religię i same zadecydowały, jak długo.

Córka miała pierwszy kryzys w czwartej klasie; przestała wtedy chodzić po długich rozmowach pełnych goryczy: mamo, pani katechetka pyta na lekcji kto był a kto nie był w kościele w niedzielę i ja mówię prawdę; jeśli nie byłam, to dostaję minusa; koleżanki kłamią, że były i dostają plusa; nie chcę chodzić na lekcje, gdzie są nagradzani ci, którzy kłamią.
W piątej klasie wróciła, kiedy zmienił się katecheta. Przez całe gimnazjum chodziła (była bierzmowana), a w 1 klasie LO zrezygnowała na dobre po kilku pierwszych lekcjach, oburzona i zniesmaczona osobą księdza-katechety.

Syn zrezygnował na początku gimnazjum i do bierzmowania już nie przystąpił. I też go zniechęciła powszechna legitymizacja kłamstwa - wpisywanie fikcyjnego uczestnictwa w mszach do dzienniczków, które miały być potem przepustką do sakramentu.


Janeczko - ja pracuję w szkołach od 1985 roku i nie spotkałam się z przypadkami piętnowania dzieci, które nie chodzą na katechezę. Takie dzieci spędzają najczęściej ten czas u mnie w bibliotece, więc je znam i wiem. No ale to może być różnie, ja przecież pracuję tylko w jednym mieście.

Natomiast przypadki nauczania etyki przez katechetów uważam za rozwiązania wysoce NIEETYCZNE. Taki nauczyciel musi być ogromnie pomieszany wewnętrznie... nie służy to dobrze ani jemu, ani uczniom.


  PRZEJDŹ NA FORUM