Rozmowy przy kawie (25)
Hmmm, wydaje mi się, że dziecko odbiera nauki religii zupełnie zdrowo i całkiem inaczej niż podają mu to dorośli. Ja jestem ateistką (z dużym przegięciem w stronę buddyzmu, ale raczej nie jako religii, a filozofii życiowej), ale w wieku wczesnodziecięcym uczęszczałam na religię. I jak usłyszałam o męce Jezusa, to stwierdziłam, że on zupełnie głupi musiał być (przepraszam, nie chcę nikogo obrazić, ale pamiętam swoje oburzenie) jeśli dał się tak męczyć. Powinien wszystkich rozpędzić i jeszcze się zemścić. I nie dawałam sie przekonać, że to za grzechy, że za wszystkich ludzi. Było to dla mnie kompletnie idiotyczne i nie do przyjęcia. I żadne argumenty nie trafiały. I uważałam Jezusa za "ciepłe kluchy", bo gdyby był bogiem to inaczej by to wszystko załatwił. Zresztą mój sprzeciw budziła też wielowiekowa odpowiedzialność zbiorowa, a jednocześnie fakt możliwości odpuszczenia nawet najcięższych grzechów po opowiedzeniu o nich księdzu i wyrażeniu skruchy. Coś mi w tym nie grało.
Ale miałam szczęście trafić na mądrego księdza, bo wchodził ze mna w dyskusje (miałam ok. 9-10 lat), zamiast odprawić egzorcyzmy, ekskomunikować czy przynajmniej ze świętą zgrozą wezwać rodziców.
Ale nie udało mu się mnie przekonać. Na religię przestałam chodzić jak miałam 13 lat, bo nic mi się w jej przekazie nie zgadzało.
A dziś wiem, że religia (nie tylko chrześcijańska) może dać człowiekowi rzecz najważniejszą - nadzieję. I nigdy z żadną religia nie myślałam walczyć. Najwyżej z niektórymi przedstawicielami. Mówię o walce ideologicznej, a nie zbrojnej oczywiście.


  PRZEJDŹ NA FORUM