Rozmowy przy kawie (18)
Margolciu, trzymaj sie.


Zuza, przykro mi, że coś takiego Ci sie przydarzyło. Mam nadzieje, że Kredka nie ucierpiała zbytnio, rozumiem, że nie jest pokaleczona, ale może być posiniaczona...
Pare razy bywałam w groźnych sytuacjach z dzikimi zwierzetami, no, ale można rzec, że sama sie prosiłam, bo łaziłam po dzikich terenach, gdzie żyją np. niedźwiedzie, wilki i inne. ...Ale w Warszawie na ulicy?? Trudno sie spodziewać. No, może mozna spodziewać się spotkania dzika obok miejskiego lasu, ale ataku dzika to juz raczej nie. Dlaczego was zaatakował, próbuję zrozumieć? To nie była locha z młodymi, te mają "fioła", ale to nie ta pora roku, no i był sam. Czy chodzi o to, że one teraz maja sezon godowy i hormony im buzują?
A tam nad morzem chodziło im o te bułki czy nie? Chodzi o to, że ludzie często karmia dziki podchodzące do osiedli, w miejscowościach turystycznych turyści traktuja je jak atrakcję, potem zwierzęta przyzwyczajone, że dostają jedzenie od ludzi, zaczynaja sie go "domagać"...
Pytam serio, łaże ciągle po lasach, więc chcę wiedzieć. Nigdy do tej pory dzik mnie nie zaatakował (inne owszem, zdarzyło się, ale nie dzik zakręcony ) W dodatku jak dotąd miałam takie doświadczenia, że mimo wszystko zawsze wolą uciekać niż wejść człowiekowi w drogę. Fakt, że nie chodze w miejscach, gdzie mogłabym spotkac przyzwyczajone do podkarmiania dziki.
Raz tylko spotkałam faceta, ktory chodził z plecakiem i z pokaźnym kijem, gdy zapytałam, czemu chodzi z tym kijem, powiedział, że po to, żeby bronić sie przed dzikami, bo niedawno go zaatakowały i obronił sie tylko dlatego, że obok leżał drąg, złapał go i zaczął okładać dziki po nosach, wtedy sie wycofały... Powiem szczerze, że kiedy tego słuchałam, to miałam wątpliwości, czy facet mówi poważnie, nawet podejrzewałam, że mówi to, żeby mnie postraszyć, bo jakaś durna męska ambicja mu to podpowiada. Spotkałam sie z tym, że tacy faceci, co to łażą samotnie na wyprawy po lesie, uważają sie za wielkich testoteronowych twardzieli i gdy nagle spotykają mała blondynkę (kiedys byłam mała nie tylko na wysokość, ale i w obwodach lol ) burzy im to cała misternie tkaną wizję. Nagle okazuje się, że samotne włóczenie sie po lesie to nie jest żaden wielce męski wyczyn, bo małe blondynki robia to często dla przyjemności oczko I w dodatku chodzą bez dużego kija, bo sie wcale nie boją w przeciwieństwie do wielkiego twardziela oczko
No, ale może ja jednak powinnam chodzić z jakimś kijem...? Hmmm...
Oczywiście gaz pieprzowy jest potencjalnym rozwiazaniem, ale nie wtedy, gdy ma sie ze soba psa/psy, bo mozna przy okazji niechcący poczęstowac nim własnego psa. Juz predzej zwykły dezodorant, lakier do włosów albo środek na owady. Naprawdę, ale musi być taki, który daje silny strumień aerozolu i najlepiej mocny zapach. No i trzeba miec opanowanie, bo trzeba doskoczyć szybko, psiknąć mocno i precyzyjnie i odskoczyć, a to ryzykowne, zwłaszcza, gdy nigdy sie czegos takiego nie przećwiczyło. Warto to sobie przećwiczyć.


...Ale...
Opowiem wam coś. Moja sąsiadka i ja chodzimy często razem na spacery z psami. Dziś sąsiadka ma białą labradorkę, ale dobrych parę lat temu miała jamnika szorstkowłosego króliczego, rasowego z rodowodem, choć "niewystawowego", bo miał wadę łapki i inne problemy, został zoperowany, wyzdrowiał i miał sie dobrze. To rasa bardzo miniaturowych szorstkich jamniczków, które wygladają jak maskotki, ale jak wszystkie jamniki są psami myśliwskimi, nawet są poddawane tzw. próbom pracy w zakresie np. "norowania". Matka pieska sąsiadki była mistrzynią Polski w tej dyscyplinie, więc geny miał niezłe. Charakterek też miał jamniczy oczko był bardzo inteligentny, umiał "kombinować", był łasy na wszelkie pochwały, był odważnym indywidualistą i miał olbrzymie jamnicze ego lol Kto zna jamniki, ten wie, o czym mówię. Malutki uważał sie za dużego, groźnego psa myśliwskiego, najczęściej był psem myśliwskim na nornice w ogródku, ale od czasu do czasu miał ochotę zapolować na grubego zwierza.
Ja w tym czasie miałam wilczurkowatą sunię, która w ogóle nie uważała się za psa myśliwskiego, na dzikie zwierzęta reagowała obojętnością, a gdy była juz starsza, to nawet nie spojrzała w ich kierunku.
Pewnego dnia, mniej więcej o porze roku, jaką mamy teraz, poszłyśmy z psiakami na spacer. W połowie długiego południowego zbocza, gdzie zaczynają się podmokłe łąki, jamniczek puścił sie przed siebie i ani myślał zareagować na wołanie sąsiadki. Po chwilce juz tylko uszy podskakujące wśród traw wskazywały, gdzie łobuz jest. Potem już nie było widać nic. - Poczuł trop sarny, pobiegnie kawałek i wróci - mówi sąsiadka - gorzej, jeśli to dziki i ten mały głupek zacznie się do nich stawiać, mogą mu zrobić krzywdę...
Biec za nim nie było sensu, bo nie sposób dogonić psa w terenie, po wertepach, nawet tak małego, a może zwłaszcza tak małego, bo ten omija kępy traw i chaszcze wijąc się między nimi slalomem tuż przy ziemi, a człowiek musiałby je przeskakiwać albo omijać. Zatrzymałyśmy się, żeby poczekać, aż straci trop, zrezygnuje i wróci. Nagle naszym oczom ukazał sie taki oto widok: z chaszczy na podmokłej łące odległej od nas jakieś dwieście-trzysta metrów wybiega po kolei kilkanaście wielkich czarnych kształtów, to dziki, a za nimi w podskokach posuwa się maleńki, czarny, podłużny kształcik, to jamniczek sąsiadki. Dziki rwały przed siebie jakby gnało za nimi stado potworów.
Sąsiadka mówi: - Mam nadzieje, że żaden z nich sie teraz nie odwróci i nie zobaczy, co je goni, bo go rozszarpią!
Sytuacja z jednej strony była potencjalnie groźna, wystarczy jeden dzik, żeby pies został rozszarpany, a co dopiero takie spore stado... Jednak z drugiej strony była tak komiczna, że zaczęłam rechotać. Stado wielkich dzików gna w przerażeniu, a za nimi maleńki przecinek w podskokach... Mówię: - Z., przepraszam, że sie tak śmieję, bo teoretycznie grozi mu niebezpieczeństwo, ale nie moge sie opanować na ten widok! Wtedy sąsiadka też zaczęła się śmiać. Po jakiejś chwili jamnik wrócił z miną cezara-imperatora wkraczającego do Rzymu po wielkim zwycięstwie.





  PRZEJDŹ NA FORUM