Kiedy zakwitną piwonie |
W ostatnią sobotę wyjechaliśmy ok. 14:00 na wieś. Nocowaliśmy w taniej agroturystycznej chatce, tak jak ostatnio w sierpniu, żeby zaoszczędzić czas na dojazdach i pakowaniu samochodu. Wróciliśmy wieczorem w niedzielę. Żeby nie było, że tak ładnie mi się wszytko uchowało, podczas gdy innym susza poniszczyła wiele roślin, to powiem Wam, że sarna zasmakował w moich różach i wraca do nich regularnie, zmasakrowała mi je mocno - w ogóle nie doczekałam się w tym roku kwiatów na róży damasceńskiej 'Kazanlik', a one tak ładnie pachną. Co tylko urośnie jakiś pęd, to jest obgryzany. Liście też w większości. Krzewy wyglądają smętnie. W sobotę temperatura była idealna, nawet wieczorem było lekkie ciepełko i nie marzłam. Czasami wiał wiatr. Lekkie zachmurzenie. No - życzyłabym sobie takiej pogody zawsze do prac ogrodowych. Ja przez większość soboty łaziłam po całym hektarze i wycinałam pędy z nasionami wielkiego szczawiu, różnych ostowatych chwastów, a także wyrywałam nawłocie, z którymi do tej pory nie było problemu, ale już i te cholery tu przywędrowały. Z roku na rok życie biologiczne jest coraz bardziej bogate, ale pojawiają się również nowe chwasty. Wszystkie te pędy obcinałam ostrożnie, żeby się nie porozsiewały i pakowałam od razu do dużej torby (takiej z Ikei), a potem wynosiłam na ognisko. Nazbierałam parę pełnych toreb. Przy okazji zobaczyłam, że zwłaszcza na wysokich roślinach sporo jest dużych, okrągłych pająków, a każdy zrobił kokon. Pająki zostawiałam w spokoju. Niech łapią muchy. Ciekawe, czy gzami też się żywią? Mam nadzieję, że tak. Na rabatach też sporo było suchych kwiatostanów i łodyg do wycięcia. A M. kosił. Zepsuł kosę tradycyjną (rozwalił kosisko na kretowiskach) i teraz warczy spalinową. Oboje wolimy kosę tradycyjną: ja dlatego, że jest cicho, a M. dlatego, że to dobre ćwiczenie. Poza tym - nie wiem, czy już tego nie pisałam - w filmie "Anna Karenina" (tym z Sophie Marceau) jest taka scena, jak w polu iluś mężczyzn kosi jednocześnie, idąc obok siebie, a zboże kładzie się idealnie gładko. Za nimi idą kobiety i wiążą zboże w snopki. Uwielbiam tę scenę, tyle w niej spokoju i harmonii. Jeśli chodzi o rośliny, to chyba nic się nie zmieniło od ostatniego razu, więc będę się powtarzać zdjęciowo. Zakwitł jakiś jeden mieczyk z zeszłorocznych cebulek, ale to nie dziwne - w blokowej piwnicy jest chyba zbyt ciepło i sucho, na przechowywanie. O, takich kilka gąsienic zainteresowało się naszymi roślinami. Ale daję im żyć, w oczekiwaniu na nowe motyle. Małe owocki na róży multiflora. Smagliczka z nasion sklepowych, nie dość że ma mocno spóźniony zapłon, to jeszcze tak mało jej wzeszło. Ten miał cudowny kolor, ale aparat nie potrafi tego uchwycić. Na tym zdjęciu widać, że te pysznogłówki mają trzy pięterka. Takie oto mam trawy "ozdobne", w sumie to podobne do śmiałków darniowych. A może to są jakieś śmiałki? Mrówki w zagajniku taką "termitierę" zbudowały. Różne dyniowate. Nasz faworyt z twardą skórą: Blue Hubbard. Bardzo ładnie kiełkował, w przeciwieństwie do całej dyniowatej rozsady. Słoneczniki - misiaczki, 'Teddy Bear'. Na koniec dnia M. rozpalił ognisko, w którym spalił nasiona chwastów, a przy okazji w żarze upiekł ziemniaki oraz zrobił duszone warzywa (cukinia, bakłażan, cebula, papryka z sosem czosnkowo-musztardowym przygotowanym w domu), które zawijał w "kopertki" z folii aluminiowej i tak to piekł w ognisku. Uczta dość prymitywna, ale smaczna i przyjemna. Nie ma to jak gotowanie na ogniu. W niedzielę kończyłam wycinanie nasion chwastów i udało mi się posadzić kilka roślin. Deszcz nam trochę przeszkodził w środku dnia. Schowaliśmy się do samochodu. Ale na szczęście szybko przeszedł. Tylko zaczęło mocno wiać i wiało praktycznie cały dzień. A późnym popołudniem to już szalał wiatr na całego. Dobrze, że wzięłam sobie długą kurtkę z kapturem, do głowę by mi urwało. M. mimo wiatru znów zrobił ognisko i znów były ziemniaczki i duszone warzywka w sosie. Ale jedliśmy tym razem w samochodzie, bo inaczej talerze piknikowe by nam wiatr porwał. |