Fragment planety Ziemia |
No i przepadło, jednak ktoś przeczytał, a gdy dotarło do mnie w pełni, że chyba byłam za szczera, to skasowałam szybko w nadziei, że jeszcze nikt nie zdążył przeczytać Ech, bo widzicie, mam tu takich dziwnych sąsiadów, mocno dziwnych. (Nie tych od "słabej pompy", ci są w porządku, chodzi o tych drugich.) Ta sasiadka jest wybitnie dziwna i to w sposób szkodliwy dla otoczenia, a jej mąz choc mniej dziwny, to robi to, co ona mu każe i razem są podwójnie dziwni. "Dziwni" jest tu eufemizmem. Poniewaz to są świry, "obowiązuje zasada", że sie z nimi nie dyskutuje. Ta pani jest osobą mocno niestabilną wewnętrznie, kierują nią przerózne dziwne lęki wobec świata, wciąz ma o wszystko do wszystkich pretensje. Wszyscy normalnie myslący sąsiedzi ich nie znoszą i omijają dużym łukiem, bo wiadomo, że nią to nigdy nie wiadomo... Ja mam ich najblizej i choć moja i ich działka stykają sie tylko na rogu w jednym punkcie, to ona juz z dwieście razy znalazła sobie powody do sporów sąsiedzkich. Wymyslała jakies urojone bzdury, na ten sam temat mówiła dwie rózne rzeczy w ciągu dwóch dni, wysuwała jakies paranoiczne żądania... Słowem - nie ma z kim rozmawiać. Z jednej strony traktuję ich z pewną wyrozumialością, bo to ewidentnie jest zbitek zaawansowanych problemów psychicznych, jakich dokładnie, to nie wiem, bo to wymagałoby diagnostyki, ale cisną sie usta okreslenia takie jak ciężki neurotyzm, zaburzenia lękowe i ogolne oderwanie od rzeczywistości. Z drugiej strony jest to typ, który nie zna umiaru i gdy dasz palec, chce całą rękę, więc oczywiście nie pozwalałam sobie wejść na głowę. Zachowanie takiej równowagi między udzielaniem im odrobiny współczującej psychoterapii a trzymaniem ich na dystans wymagało ode mnie wypracowania swoistej "metody" w stosunkach z nimi. Mój małz ich zwyczajnie nie lubi, ma oczywiście pełne prawo, bo durnoty, które wymyślają są naprawdę absolutnie durne. Niemniej dzięki moim wysiłkom mediacyjno-psychologicznym, że tak powiem, od kilku lat był prawie spokój. Wielokrotnie powtarzałam małzowi, że ten spokój to zasługa odpowiedniego sposobu zachowania wobec nich i ma ten sposób utrzymywać bez względu na to, co od nich usłyszy. Niestety mój małż nie umie panowac na własnymi emocjami i podczas urlopu w lipcu wdał sie w dyskusję ze świrami, a że świry potrafią porządnie świrować, to go wkurzyli i powiedział sąsiadce cos "do słuchu". No i rozpętał piekło, ona dostała ataku histerii, który szybko przeszedł w atak paranoi, a jej mąż jej dzielnie wtórował. Zrobił sie cyrk jakich mało. A wszystko przez to, że mój małz nie trzymał jezyka za zębami i zaczął dyskutować z psycholami. To była jazda trwająca cały dzień, pod wieczór cięzkim wysiłkiem (i z bólem pleców) udało mi sie załagodzić "spór" i piekło ucichło. Świry pojechały do domu, był spokój Niestety wczoraj świry przyjechały (bo oni tu nie mieszkają, tylko wpadaja na dzień, dwa) i zaczęły świrować na nowo, bo nie mogą przecież nie mścić sie za "zniewagi i krzywdy". Jestem wkurzona na małża, bo gdyby nie jego nieodpowiedzialne zachowanie, nadal byłby względny spokój. On sobie niefrasobliwie zrobił awanturkę dla rozrywki na urlopie, a ja teraz bede ponosic konsekwencje i znosić falującą furię szaleńców. Wczoraj "sąsiad" zadzwonił do bramy i oświadczył mi, że moja brama stoi na ich działce i mam ja rozebrać, bo poda mnie do sądu, tak w skrócie. No, dzięki, kochanie, zrobiłes sobie cyrk, a teraz ja będę musiała na nowo tresować małpy. No i o tym był ten mój wczorajszy długi post. A skasowałam go, bo doszłam po chwili do wniosku, że chyba jednak za bardzo sie wkurzyłam na małża i chyba napisałam o dwa słowa za duzo. Uznałam, że skoro krytykuję jego, to sama wobec siebie tez musze byc krytyczna. |