Fragment planety Ziemia |
Dario, zerknęłam wstecz i przypomniało mi się, że pytałaś o kompostownik. Tych kratek nie kupiłam w markecie budowlanym, tylko na allegro jako "kompostownik z paneli siatkowych do samodzielnego montażu". Taki kompostownik w pierwotnym zamyśle składa sie z czterech paneli i 12-tu takich "sprężynek" do łączenia tych paneli. Złożony kompostownik jest po prostu drucianą skrzynką bez dna, którą w każdej chwili mozna przestawić, złożyć itp. Ja kupiłam takie dwa. Najpierw użyłam jednego do próby szybkiego kompostowania liści, a potem zabrałam go i w połączeniu z tym drugim stworzyłam właśnie taki trzykomorowy twór Z tym, że tym razem wymagało to użycia prętów do umocowania paneli, bo w tym układzie geometrycznym to one oczywiście same tak nie stoją. Zwykłe pręty o grubości 7mm załatwiły sprawę. No i w pół godziny miałam gotowy kompostownik za stodołą Oczywiście to zrobienie kompostownika było szybkie, natomiast przygotowanie miejsca na niego wymagało katorżniczej pracy bo w tym miejscu było wielkie, gęste, kłębiaste jeżynisko Podobnie zresztą wyglądał ten sado-jagodnik, w którym goście moi zbierali jagody i teren niżej, czyli "oczko wodne" i alejka poniżej "oczka". Wszystko było zarośnięte dzikimi jeżynami, krzakami i siewkami drzew. Tej wiosny oczyścilismy ten teren i zaczęliśmy kosić i dbać po latach zapuszczenia z racji mojej kondycji. Postawienie tego kompostownika to była kropeczka nad "i" po długiej walce z dziką przyrodą A W. wyśmiał ten mój kompostownik !! Normalnie wyśmiał Powiedział: "A ten kompostownik to taki kompostunio malutki". KOMPOSTUNIO ! Ja Ci dam "kompostunio"!- pomyslałam. To jest porządny i wcale nie taki mały kompostownik, ma prawie 4m długości i prawie 1m szerokości - to przecież nie tak znowu mało, tylko, że na mojej powierzchni to faktycznie gubi sie optycznie i wygląda na drobnicę... Wyjaśniłam, że w planach miałam taki robiony z drewna większy, tzn. głębszy, bo szerokość to jest akurat, mieści sie przed tą starą kępą czarnego bzu, no ale doczekanie się na spełnienie obietnicy mojego małża trwa całe życie, więc wzięłam inicjatywę w swoje ręce i wymyśliłam szybki do łatwego montażu, taki który sama skonstruuję W. na to, że przecież może być pryzma kompostowa bez żadnej konstrukcji... Mistrzu - mówię - wiem, że może, mało tego, tu obok właśnie była taka pryzma, którą juz prawie udalo mi sie zlikwidować, ale ma ona pewne wady, na których uniknięciu mi wyjątkowo zależy po latach chaosu... Pryzma sie rozsupuje, prędzej wysycha, no i , co chyba najwazniejsze, trudno wokół niej wykosić chwasto-trawę, bo ma nieregularny kształt. U mnie, gdzie z racji dużej ilości pracy ideałem jest, aby możliwie jak największą część tych prac wykonywać mechanicznie, najlepszy jest taki kształt i umiejscowienie kompostownika, by po prostu obkosic go traktorkiem oraz traktorkiem przywozić materiał na kompost i potem traktorkiem zabierać gotowy kompost. Pryzma sprawdza się o wiele gorzej przy takim planie. Nie mówiąc juz o tym, że do tej starej pryzmy to mam uraz psychiczny, bo z powodu braku mojej kontroli przez lata stała sie nie tylko kompostownikiem, ale tez niestety zwykłym śmietnikiem Małż jakos tak niefrasobliwie dobrych ileś tam razy pomylił chyba kubełki, a może zabrał hurtem wszystkie jakie stały pod zlewem i w tym kompoście jest pełno woreczków foliowych i innych opakowań plastikowych Pobieranie kompostu z tej pryzmy wymagało jednoczesnago segregowania śmieci Ech, no cóż, dla mojego małża to żadna różnica, no, może teraz to juz wie, bo teraz tłukę mu do głowy podstawowe informacje, choćby po to, żeby sobie w przyszłości zmiejszyć ilość roboty ale wtedy, gdy ja ledwo żyłam i nie miałam nad niczym tutaj kontroli, to tak to własnie wyglądało... Podobnie z "porządkiem" w szopie garażowej, stodole, warsztacie, na strychu... Teraz czeka mnie likwidowanie tego całego chaosu ...jakbym mało miała roboty... (Tu podkreślam, że narzekanie na chaotyczność i niesłowność mego małża jest słuszne i uzasadnione moralnie, bo on sam nie przyznaje sie do winy! Gdyby sie przyznał i chciał poprawić, byłabym wyrozumiała, bo jak mało kto rozumiem, czym są ludzkie słabości różnej maści i pochodzenia, ale skoro oskarżony nie wyraża nawet najmniejszej skruchy i jeszcze twierdzi uparcie, że ja "sie czepiam", a z nim jest wszystko w idealnym porządku - to nie mam litości) Pat, potrzebnie poszłaś w chwasty, bo one zabierają całą wodę roślinom ozdobnym. Fakt, że zacieniają z jednej strony, ale jednak pozbawiają wody, nawet to co sie wleje podczas podlewania w połowie wypijają te chwaściory. Nie ma rady, trza wyrwać, a u mnie w wieli miejscach to właściwie wykopać bo przeciez szczawiu końskiego to nie wyrwę, to trzeba ostro karczować... No, ale cóż, upały i zapalenie korzonków (czy tam cos pokrewnego) i takie mamy skutki... Mozna sie powkurzać, ale to nic nie zmieni, i tak trzeba odchwaścić Dario, tak, jeszcze były jagody kamczackie. Zgadza się. Po pierwsze u mnie wszystko jest później. Po drugie w tym roku czerwiec był bardzo zimny i to nieco opóźniło też jagody. Po trzecie to jest późna odmiana. Po czwarte jest to odmiana, której owoce nie osypują się po dojrzeniu, więc mogłam je zostawić, żeby poczekały na gości. Na oczywiste pytanie - jaka to odmiana? - odpowiadam: niestety, nie pamiętam. Pamietam tylko, że to JEST JAKAŚ odmiana, to znaczy było napisane jaka, ale moja pamięć o niej została utracona i dotąd nie wróciła, co raczej oznacza, że już nie wróci (naukowo rzecz biorąc, prawdopodobnie białka odpowiedzialne za utrwalenie tej informacji zostały uszkodzone...) W. obiecał, że spróbuje ustalić, co to za odmiana wspólnie z jego znajomym, który specjalizuje sie własnie w kamczatkach i borówkach. Jeśli uda im się, to oczywiście ta wiedza zostanie na Kompostowniku upubliczniona Gdyby nie, to zawsze można rozmnożyć moje i wszyscy chętni na późną nieosypującą sie kamczatkę - dostaną sadzonki |