Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
Kochane, ja już nadaję z Białowieży. Dotarłam szczęśliwie, odbębniłam sesję szkoleniową popołudniową, kolacje i posiedzenie towarzyskie i mogę co nieco skrobnąć. Dziękuję za Waszą obecność i komentarze, póki co odpowiadam na jeden wesoły

julciu1 witam Cię najserdeczniej! Ta roślina to jednak nie bylica, mamy tejże pod dostatkiem i mogę porównać na żywca.
A tojad przyszedł mi do głowy po obejrzeniu tych fotek: http://abrimaal.pro-e.pl/veschort/ranunculaceae/aconitum-firmum.htm

W cz.II będzie o kilku działaniach ogrodniczych indywidualnie moich i W. ponieważ każdy zajął się swoim odcinkiem.
Jak już wspomniałam, W. spał sobie w najlepsze, a ja udałam się do przedogródka i warzywnika.
Warzywnik zarośnięty równomiernie dobrem konsumpcyjnym oraz siewkami chwastów jednorocznych.Trudno ocenić, co przeważało, ale założyłam na podstawie dotychczasowej eksperiencji, że w większości są chwasty... Po drobiazgowych zabiegach W., który podczas poprzedniego pobytu wydłubywał dwa dni kłącza perzu z rabatek warzywnych widać postęp. Oczywiście nie odważę się powiedzieć, że perz został wytępiony, to jest możliwe chyba tylko po wybuchu jądrowym, ale jednak jego populacja zmniejszyła się zauważalnie.



Miałam jednak niejasne wrażenie, że zasiewy były daleko obfitsze od plonów, ale co konkretnie nie wylazło i dlaczego - nie badałam. Na razie przeszłam do Albiczukowskiego in spe, czyli do części trawiastej (to nie perz tylko trawa zasiana z premedytacją).



W trawie majaczą łubiny i margerytki, gdzieniegdzie wyrosło żyto z samosiewu. Nooo, nikt nas nie oskarży o propagowanie monokultury bardzo szczęśliwy





Z roślin sianych w latach ubiegłych w celu zaprowadzenia kultury uprawy i produkcji biomasy wyrosły resztki gorczycy i facelii.



Z roślin hodowanych jako docelowych (uciśniona mniejszość) mamy jagody kamczackie w ilości chyba 10 krzaków, każdy innej odmiany!



A na ex-kartoflisku z posadzonych roślin ozdobnych na pierwszy plan wybijają się czosnki ozdobne.





Rzut oka na ten fragment z dalszej perspektywy:



Jak przez mgłę przypomniałam sobie, że jednak poza czosnkami coś tam jeszcze sadziliśmy łońskiego roku, więc uzbroiłam się w rękawiczki i przystąpiłam do eksterminacji tego, co wyrosło zamiast pięknych okazów roślin ozdobnych.
Czy znacie upiornie upier...wy chwast zwany przytulią czepną? No to jest coś, co w świecie roślin odpowiada chyba komarom malarycznym i meszkom w świecie zwierząt! Długie lepkie i drapiące pędy rosną w tempie przyrostu naturalnego w krajach afrykańskich i przy ich usuwaniu trzeba być ubranym jak kosmonauta. Po 10 minutach miałam przedramiona jak kotlet siekany, do tego dołączyły się pokrzywy diabeł Ponadto łanami rosła bylica i koński szczaw. Pomniejszych chwaściorów nie zaszczycę nawet wspomnieniem.

Ziemia była jak kamień, więc korzenie w znakomitej przewadze nie dały się wyrywać, ale mimo to zajadle kontynuowałam dzieło, ponieważ odsłoniły się przeróżne bylinki:

żmijowiec, odmiana o czerwonych kwiatach



pierwsza kwitnąca ostróżka



kolejna odmiana bzu czarnego



czosnek



Po godzinie z hakiem teren wyglądał tak:



Umordowana wróciłam do domu i przyssałam się do butelki z wodą. W. poruszył się w gawrze a następnie wylazł i oznajmił, że się wyspał! No, ja myślę!
Wobec powyższego zabrał się za obiad, który w postaci surowca (kurze cycki) przyjechał z miasta. Zamierzał je przyrządzić w postaci potrawki, gulaszu czy czegoś, co wyjdzie ze zmieszania dość przypadkowo dobranych składników wymiecionych z warszawskiej lodówki przed wyjazdem.
Mieszając sałatkę W. wpadł na pomysł wykorzystania rodzimych rzodkiewek, które akurat były już w wieku rębnym. Wyrosły bardzo ładnie i były nad podziw smaczne. Czosnek jeszcze nieduży, ale aromatyczny i także smaczny.
Rozpaliliśmy pod kuchnią i kurczak maczany w panierce lądował na patelni, a warzywa dusiły się w rondlu. Do tego dziki ryż, który jak się okazało, wymaga niechrześcijańskiego czasu gotowania czyli 40 minut!

Przyszła tymczasem Bożenka zapytać się tradycyjnie, co słychać. Omówiliśmy problemy lokalne, które koncentrują się obecnie wokół walki podjazdowej starego wójta wobec nowego i wynikających z tego zawirowaniach wśród pracowników urzędu gminy, którzy z jakichś nieznanych nam powodów popierają jednego bądź drugiego. Czystki personalne, nachalne wypytywanie pracowników, konflikty na tle przynależności do różnych obozów... niezła jazda.
No cóż, wszystko to na szczeblu samorządowym jest odzwierciedleniem tego, co dzieje się w makroskali mniej więcej. Niewiele ma to wspólnego z demokratyczną ideą społeczeństwa obywatelskiego i Polski samorządnej.

Bożenka poszła do domu, a my zeżarliśmy obiad, po którym ustaliliśmy plan na popołudnie. Poinformowałam W., że ja się chwilowo natyrałam, więc zajmę się pracą koncepcyjną, to jest składaniem podpór do pnączy, które zakupiłam na allegro. Podpory były opisane jako solidne, metalowe, sprowadzone z Niemiec. Co prawda kwota 28 zł wydała mi się podejrzanie niska jak na te wyżej wspomniane standardy, ale mimo to kupiłam dwie kolumnowe do powojników i dwa łuki do róż.Jednym słowem skusiłam się na "Cuś pięknego i niedrogo".

Pudła, w których przyjechały elementy do samodzielnego montażu, rozcięłam wprawnym ruchem chirurga z dwudziestoletnim stażem i wywaliłam zawartość na stół zewnętrzny. Szybko okazało się, że być może paczki z Niemiec przyjechały, ale tylko w końcowym etapie długiej podróży z Chińskiej Republiki Ludowej. Rurki, które należało poskręcać według załączonej zmiętolonej instrukcji, były zrobione z jakiegoś materiału, który mógł udawać metal, ale swoim ciężarem był zbliżony raczej do tektury i to cienkiej...
W. popatrzył na mnie z politowaniem i stwierdził, że on się nie wtrąca, idzie natomiast mazać chwasty agresywną chemią, ponieważ ma nowe narzędzie, które zakupił własnie w tym celu.
Narzędzie wygląda tak:



Ja z westchnieniem przystąpiłam do rozkminiania techniki łączenia rurek z szajsmetalu za pomocą dołączonych śrubek. Po kilku minutach okazało się to dość proste przy użyciu śrubokrętu "mała gwiazdka", choć należało pilnować śrubek i nakrętek, ponieważ ich ilość była dokładnie wyliczona i w przypadku zagubienia choćby jednej, podpora nie dałaby się złożyć.

Po jakichś 20 minutach kupa rurek przybrała kształt z grubsza podobny do tego na obrazku. Dokręcenia wymagały jeszcze nakrętki i po chwili całość przetransportowałam na rabatę i po wbiciu w ziemię uwiązałam do konstrukcji powojnik.



Z daleka nawet nieźle się to prezentowało. Skręciłam w podobny sposób drugi egzemplarz, który ustawiony został przy innym powojniku. Może jeden sezon przetrzyma zanim rdza zeżre to cudo.

Kredka wyczerpana (intelektualnie tym razem) padła w krzakach, a konkretnie w rzodkiewce:



W. wrócił z mazania i usiedliśmy do robienia listy zakupów na dzień następny. Nazajutrz mieli przyjechać nasi montażyści od okiem i dokończyć robotę czyli zamontować obróbkę wokół okien oraz parapety.
W. zatankował kosę spalinową i założył nową żyłkę, ponieważ niecierpliwie wyczekiwaliśmy chwili, kiedy będzie można odpalić sprzęt i nieco przetrzeć sobie (i Bożence) szlaki komunikacyjne. W zasadzie miała być to pierwsza rzecz wykonana dnia następnego, a jak to się odbyło i jak spożytkowaliśmy dzień drugi, opiszę w postaci c.d., który pomimo licznych atrakcji, jakie zapewnia organizator szkolenia, niebawem n.



  PRZEJDŹ NA FORUM