AniuF daj znać, które zdjęcia chcesz, to Ci kobieto wyślę oryginały, mam wrażenie, że pobrane z forum są gorszej jakości. Staram się robić jakieś sensowne ujęcia, ale aparat łapię z doskoku, statywu zwykle w ogóle nie biorę i potem jak oglądam efekt, to rzadko które wychodzi tak jak chciałam. Ale traktuję te fotki jak pamiątkę i rejestrację postępów prac w naszym siedlisku. Kicia jest odpowiedzialnym, samodzielnym kotem, któremu ufamy. I która jednak trochę się boi na nowym wciąż terenie. W przeciwieństwie do Kredki, która ma robaki w mózgu i nie boi się niczego. Z wyjątkiem burzy Basiu kartofelki sadzimy już trzeci sezon, ale nigdy w takiej ilości Zwykle się udają, choć nie rosną jakieś duże. Ale fakt, że przyjemnie jest jeść coś co się samemu wyhodowało. Mam na myśli warzywa, bo zwierzaka chyba bym nie przełknęła Ta odmiana to Irys. Justynko paputku cieszę się, że Cię widzę Kicia to chudzielec straszny, futro jednak maskuje mikrą posturę. Zimą nieco przybiera, ale też do 3kg dojeżdża i tyle. Janeczko kochana, dziekuję Ci za te słowa pochwały! Kartoflisko jest w części pomiędzy nami a Bożenką, nie bardzo to widać na zdjęciu, ale mamy wszyscy ładny widok na zagonek Warzywa różnie nam wychodzą, ostatnio sporo straciliśmy właśnie ze względu na nawracające ataki perzu. Tym razem W. postanowił wydłubać co do ździebełka i korzonka. I tak jak napisałaś, jakoś warzywka sobie radzą jak nas nie ma. Basiu no właśnie musimy chyba kolejny zapas zrębków dowieźć, bo powstały nowe nasadzenia i chwasty już czekają na rozpoczęcie inwazji. Pat hihi, ale to jeszcze nie koniec gawronko no to czas to zmienić i troszkę kolorów wprowadzić Joasiu miastowy nam się już skończył, więc nasze niepohamowane zapędy posiadania różnych roślin przeniosły się na wieś. Jakoś tam kalkulujemy, że to czy owo raczej nie przetrwa, zrezygnowaliśmy np. z paulowni, magnolii. Głównym pomysłodawca jest W. jeśli chodzi o odmiany. ja jestem bardziej zachowawcza, bo jednak jest to ogród wiejski i nie chciałabym zbyt wiele egzotyki. Jak to wyjdzie - zobaczymy Cieszę się, że dobrze Ci się czytało, mam nadzieję,że Wasz pobyt też się udał Suplemmentdo poprzedniej części: zapomniałam napisać, że W. jeszcze wieczorem pracowicie dokonał oprysku chemikaliami naszych drzew owocowych. Ja już chyba spałam Miejmy nadzieje, że kuracja będzie skuteczna.
Ostatni dzień naszego pobytu na wsi czyli cz. VI raportu rozpoczął się pięknym słonecznym porankiem. Z jednej strony brak jakiegokolwiek osłonięcia okien nieco mnie irytuje, ale z drugiej strony widok ukwieconych gałęzi wiśni na tle błękitnego nieba to normalnie odjazd
Miałam przeczucie, że jak zwykle na ostatni moment będziemy walczyć z czasem, żeby wyrobić się ze wszystkim. W. ruszył z kopyta znów do warzywnika. Zostały mu ostatnie 4 m2 to przeczesania. Ja jeszcze dałam sobie czas na rozruch. Najpierw kawa i obchód.
Kartoflisko w porannym słoneczku
Pies pociągowo-stróżujący na stanowisku!
Trochę czerwonego
Niektórzy muszą się nieźle nabiegać za śniadaniem...
Zebrawszy się do tak zwanej kupy postanowiłam nieco przetrzebić chwasty w części miedzy drogą wjazdową a ścianą szczytową obory. Fragment ten został ze trzy lata temu obsadzony krzewami ozdobnymi, z czego gros stanowiły pigwowce. Przy samej oborze z kolei zrobił się okropny nieład po remoncie płotu: pozostały jakieś deski różnej maści, coś betonowego, jest tam jeszcze stosik tłucznia, który przywieźli hydraulicy instalujący nam dopływ wody i odpływ nieczystości.Nawet ostatnio stwierdziliśmy, że obrabiamy coraz dalsze części ogrodu, a fragment najlepiej widoczny od strony wjazdowej jest ciągle nietknięty i wygląda, mówiąc delikatnie, mało reprezentacyjnie. Zaczęłam od wyszukania krzewów w trawsku i pokrzywach. Część nosiła ślady bliskiego spotkania z kosą spalinową W. z lat ubiegłych. Ale oznaki życia dawały wszystkie. Zachwycił mnie biało kwitnący pigwowiec
W sumie odnalazłam 6 odmian różnych i stwierdziłam, że najlepiej będzie zrobić im ściółkowanie ze zrębek. No więc chwyciłam wiadro i dociągnęłam wąż do podlewania. Rwałam chwasty wokół, wysypywałam donoszone zrębki i całość solidnie podlewałam. Posuwałam się coraz dalej odkopując cytryńce posadzone przy samym płocie, aktinidie pomiędzy nimi, berberysy, krzewuszki, jaśminowce i derenie. Przyuważyłam takie coś, co okazało się być odmianą kruszyny
Po jakimś czasie teren wyglądał nieco lepiej, przynajmniej wyodrębniłam to, czego nie należało kosić
W. w tym czasie kończył eksterminacje perzu, który układał malowniczo na jednej z rabat, jak stwierdził, z lubością patrzy, jak schnie w słońcu.
Przy okazji dokonał odkrycia archeologicznego:
Podkowa jest malutka i bardzo stara, zastanawialiśmy się jakie to koniki tu kiedyś hodowano. Ponadto wydłubał sporo fragmentów porządnie wypalonej, szkliwionej cegły, która nijak nam nie pasowała do chłopskich zabudowań w dawnych czasach. Może kiedyś stał tu jakiś dwór? Następnie wykopał takie urocze stworzenie:
Dobrze, że go nie uszkodził.
Potem coś tam jeszcze sialiśmy w warzywniku, ja podlałam ponownie posadzone czosnki. Skoro się tak natrudziłam, to niech i pożytek z tego jakiś będzie...W. udał się do domu, ponieważ miał w planach gotowanie kapuśniaku na użytek warszawski.
Pogoda, jak wspomniałam, była cudowna. Na myśl o wyjeździe robiło mi się niedobrze.
Obejrzałam sobie krzaczki rosnące przy płocie frontowym: świdośliwę, leszczynę purpurową i jarzęba odmiany "Granatnaja"
W samym środeczku warzywnika W. posadził pigwę. Nawet nie wiem kiedy. Ale widać, ze zimę zniosła bez problemów. Podkładka zaczęła już wybijać i to pozwoliło nam stwierdzić, że szczepiona jest na jarzębinie!
Jagody kamczackie były w pełni kwitnienia, w zasadzie may już ich tyle , ze obramowują warzywnik z dwóch stron.
Praca może wykończyć najsilniejszych
Przyszła Bożenka z córką, synową i wnukiem "do płota" i oderwała nas od orki.Pogadaliśmy sobie o tym i tamtym. Dałam jej klucze od nowych drzwi, a tu akurat sąsiadka przejeżdżała na rowerze. Zatrzymała się i krzyczy, że ogród ładny powstaje, to będzie gdzie roślinki wycyganiać. Bożenka na to, że nawet do domu ma wstęp, tylko furtka w płocie nieczynna (faktycznie, zamek okazał się lichy, więc zadrutowaliśmy furtkę pomiędzy naszymi ogródkami z obawy przez ucieczką psa). Pośmiałyśmy się, a na koniec rozmowy sąsiadka pożaliła się, że dziadka już nie ma i zagadnąć już nie ma do kogo. Bożenka po jej odjeździe mówi z chichotem, że dziadek to lubił tejże sąsiadce komplementy prawić, tzn. mówił z ogniem: "Jadźka, ty to masz takie cycki!" wykonując przy tym charakterystyczny ruch dłonią. Ale poniewaz sąsiadka z poczuciem humoru, to pierś wypinała dumnie i mówiła: "No to se Grzesiu potrzymaj". Zaznaczam, że dziadek miał 87 lat
Przy okazji cyknęłam przedogródek u Bożenki. Jak przystało na dom z dwiema pannami na wydaniu, utrzymany jest wzorowo
No, pośmialiśmy, pożartowaliśmy i czas ruszyć do roboty, bo czas uciekał nieubłaganie. Zostało nam posadzenie przywiezionych roślin oraz wysianie resztki jednorocznych, które pójdą na zryty Albiczukowski.
W. wymyślił sobie, że pod płotem od strony Bożenki, tam gdzie poprzednim razem zostały zasadzone róże, powstanie szeroka rabata w stylu angielskim... Mając przed oczami te bajecznie kolorowe arcydzieła ogrodnicze oraz to, co stanowiło u nas zrąb przyszłej rabaty, mało mnie nie złożyło ze śmiechu. W. obruszony stwierdził, że jeszcze zobaczę, jak będzie pięknie. Póki co trzeba było wykopać masę dołów mniejszych i większych częściowo na wypalonym dwa tygodnie temu placku. Placek oczyściłam z niedopalonych patyków i wyrównałam grabiami. Poprzynosiliśmy wszystkie rośliny. Centralnym punktem miała być jabłoń rajska odmiany "Ola"
Widok na teren już z grubsza zagospodarowany
Rozstawiliśmy rośliny i zaczęliśmy sadzenie. W. kopał doły, ja wstawiałam rośliny, zasypywaliśmy, a potem dociągnęłam wąż i podlaliśmy całość. W międzyczasie z doskoku podtrzymywaliśmy ogień pod blachą i doglądaliśmy kapuśniaku. Umazani ziemią i spoceni popatrzyliśmy na pobojowisko:
hehe, rabata angielska
Pies był wykończony ta harówą
W. poszedł siać jednoroczne w Albiczukowskim i sadzić nieudane flance porów i selerów, ja jeszcze wysiałam groszki pachnące wzdłuż płotu miedzy różami i poszłam ogarniać powoli dom i przygotować coś na posiłek przed podróżą. Wyszło, że będzie łosoś i sałatka:pomidor, ogórek, bazylia ze śmietaną. Naczelną ideą było wyjedzenie produktów napoczętych, słabo nadających się do transportu.
Kicia w patrzyła w dal siedząc pod biało-czerwoną flagą... W. stwierdził,że od strony ogrodu prezentuje się bardzo patriotycznie
Łosoś skwierczał delikatnie na grillu, ja popijałam zimne piwko w ukryciu, żeby W. nie było przykro, że on jako kierowca musi zachować abstynencję. Po obiedzie ostatnie przygotowania, zbieranie śmieci włącznie z tymi, które kolekcjonuję sukcesywnie w dużej donicy z uszami, a które pochodzą z różnych zakamarków ogrodu, pakowanie i szorowanie się bez spektakularnych sukcesów jeśli chodzi o moje paznokcie i stopy. Chodzenie w klapkach po mokrej ziemi oraz prace ogrodnicze bez rękawiczek, które wiecznie gdzieś zostawiam, odbiły swoje piętno na czas dłuższy. Przy okazji skonstatowałam, że opaliłam się na czerwono głównie na twarzy i przedramionach. Prześlicznie...
Udało nam się zebrać dopiero ok. 20.00, załadowaliśmy żywy inwentarz i... jak zwykle: do następnego razu!
|