Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
Beatko z kawką, herbatką i czymś mocniejszym, jak kto lubi - zapraszam.
Iwonko z pochówkiem mojego ojca było podobnie jak u Twojej Mamy: ksiądz, który odprawia msze taśmowo na wielkim cmentarzu komunalnym zapytał przed mszą, kim był tata, co mógłby powiedzieć przy ostatnim pożegnaniu na jego temat. Za urną z prochami, którą razem z kwiatami wiozło auto, szedł cała drogę, choć to był kawałek drogi i mimo, że urny nie chowaliśmy do grobu zgodnie z życzeniem taty - odprawił przy grobie rodzinnym krótką modlitwę pogrzebową. A więc można.

Skoro póki co żadna inkwizycja mnie nie nachodzi za ostatni wpis, mogę kontynuować.
cz.III będzie dość krótka w opisie i mało obrazkowa, ale dla nas jednak była okresem wytężonej pracy. Obiad znów zjedliśmy w formie dania grillowego - tym razem biała kiełbasa wystąpiła jako danie główne. Pokrzywy też były wesoły Przy okazji zorientowaliśmy się, że patałachy nie zawiesiliśmy flagi. Flagę mamy, ale chłopaki montując drzwi frontowe wyciągnęli dwa misternie uklepane gwoździe tkwiące w belce okalającej otwór drzwiowy, które służyły za trzymadło dla drzewca.
W. przybił zatem nowe i flagę zatknęliśmy. Nikt chyba w naszej części wsi tego nie robi, więc wychodzimy na jakichś maniackich patriotów oczko

Po obiedzie i krótkiej sjeście przeszliśmy do warzywnika z torbą nasion i cebul. W. wyrównał powierzchnię utworzonych rabat i uformował rowki do siania i sadzenia. Zaczęłam od dymki w dwóch rodzajach, której było upiornie dużo, ale twardo wysadziłam wszystko. Jak przykazał W., co drugi rządek, bo pomiędzy miała iść marchew zgodnie zasadami uprawy współrzędnej, czy jak to się tam zwie. Chodzi o to, żeby rośliny sobie nawzajem pomagały,a nie szkodziły. Zaopatrzyliśmy się w jakieś pisemko o ogrodnictwie ekologicznym i tam była taka tabela, co z czym się lubi, a co z czym wręcz przeciwnie.

Po cebulach przyszło mi siać różne rzeczy: szpinak, marchew, pietruszkę i różne inne, ale przy okazji zauważyłam, że rzodkiewka już ładnie wzeszła i bób też się pokazał.
Na dwóch rabatach rosły jeszcze ubiegłoroczne pietruszki naciowe. Aromat, jak mają w porównaniu ze "sklepowymi" to poezja.
No i tak z godzinę dłubaliśmy: W. równał grabiami i robił rowki, ja siałam i zagrzebywałam. W końcu skończył nam się grunt wesoły



Bolały mnie ździebko kolana i grzbiet, no ale w porównaniu z niektórymi, byłam wypoczęta jak skowronek!



Robota za płotem też wrzała.





W. zabrał się za przekopywanie kolejnych areałów, ja postanowiłam rozpalić ognicho i zrobić porządek primo: z resztką badyli z zeszłorocznych słoneczników, secundo z walającymi się gdzie-nie gdzie jeszcze gałęziami drzew owocowych. Wkurza mnie okropnie ten kąt od strony Bożenki, bo tam jeszcze dzicz panuje organiczna i nieorganiczna (jakieś butelki, opakowania po miksturach etc. ) Znakomitą część roślinności stanowią pokrzywy rozmiarów prehistorycznych drzew i dorodny perz, która to mieszanka działa na mnie wybitnie odstraszająco.

Wlazłam tam jednak, idiotycznie z bosymi nogami odzianymi w plastikowe klapki... taki dziwny
Sycząc z bólu zlokalizowałam długachne pędy malinojeżyny, które W. poradził mi przerzucić przez płot. No, rada fajna, ale trudniej z wykonaniem, bo cholerstwo kłujące jak wszystkie jeże świata.
Potem wygrabiłam nieco suche badylstwo i podpaliłam stos. Znosiłam przez jakiś czas wszystko, co nie nadawało się na kompost/opał/podpory do pnączy. Zaczął popadywać drobny deszcz.



ale były także momenty pięknej pogody.



Zachciało mi się pić i przypomniałam sobie o piwie w lodówce. W. ma co prawda zakaz z uwagi na zdrowotność, ale udzielił sobie dyspensy na ten moment wesoły Skoczyłam zatem po flaszkę wesoły



Zagrabiłam jeszcze przy domu śmieci poremontowe razem z suchymi badylami. Z domu Bożenki słychać było odgłosy konsolacji.
Chmury zagęszczały się coraz bardziej i deszcze padał już dość zdecydowanie. Zebraliśmy się do domu ciesząc się, że podleje nam zasiewy.

Lunęło gwałtownie, a my jak dzieci u Konopnickiej siedzieliśmy każde przy innym oknie i gapiliśmy się w ulewę. Potem zrobiliśmy sobie herbatę i przy radyjku czekaliśmy aż deszcz ustanie. Największa chmura za jakiś czas zaczęła się usuwać i od zachodu pokazało się słońce. Przy wciąż siąpiących resztkach na niebie pojawiła się...







W polach zakwitło jakieś drzewo, grusza chyba. Przed nią rośnie jabłoń, na której kwitnienie się nie załapaliśmy niestety.



Powoli wypogadzało się i wkrótce zaświeciło niskie popołudniowe słońce.



Postanowiliśmy zakończyć działalność na dzień dzisiejszy, rozpaliliśmy w kuchni i doprowadziliśmy się do kultury w łazience. Położyłam się z jękiem ulgi do łóżka i po chwili odpadłam mimo, że nie było jeszcze dwudziestej! Porzuciłam pielesze dopiero następnego dnia rankiem, a co przyniósł dzień następny przeczytacie w c.d, który skoro jest w planach, to bezdyskusyjnie n.


  PRZEJDŹ NA FORUM