Witam was kochane dziewczynki! Bardzo się cieszę z entuzjastycznych komentarzy na temat okien i drzwi. Kolor to oczywiście ważna sprawa, ale ja miałam pewne obawy co do, jakby tu powiedzieć, całokształtu. Zawsze tak mam, gdy przychodzi wydać jednorazowo większą sumę i wychodzą wszystkie zmory szepczące wrednie, że po co ładować tyle kasy w dom, w którym nie mieszkamy na stałe i nie wiadomo kiedy będziemy mieszkać. Czy los nie spłata nam niemiłej niespodzianki i nie pośle naszych marzeń i planów do wszystkich diabłów- nie wiadomo. Ale los bywał dla mnie czasem bardzo niełaskawy i teraz wydaje mi się, że takie marzenia nie mają prawa się spełnić ot tak. Z drugiej jednak strony trzeba marzyć i starać się te marzenia realizować, bo inaczej życie nie ma sensu. No, to by było na tyle mojej filozoficznej, arcygłebokiej przemowy 
Janeczko teren do stodoły to nawet więcej, to połowa naszych nieco ponad hektarowych włości... Nie wiem, kiedy to ogarniemy 
Misiu Bożence oczywiście zapomnieliśmy zostawić nowe klucze, ale następnym razem dostanie komplet 
Iwonko moja Krasawica to całkiem młody badyl wysokości ok. 70 cm, posadzony w ubiegłym roku... Aż się dziwiłam, że już chce kwitnąć.
Aniu sweety Kochana, W. jest oczywiście wspaniały i jedyny w swoim rodzaju. No ale ma też wady jak każdy z nas. Czasem te minusy przesłaniają mi plusy i nerwy mi puszczają. Przypominanie o niektórych rzeczach, oczywistych wydawałoby się, to standard. Bałagan jak wokół robi też może przyprawić o palpitacje. Ale w gruncie rzeczy liczy się co innego, no nie? 
Małgoś nie mm pojęcia, czemu Twój dereń taki leniwy. W sumie one mało wymagające i powinny tolerować praktycznie każde warunki uprawy. Hau, hau przyjęte W końcu ja też z początku sceptycznie do białości się odniosłam.
Kontynuuję relację czyli rozpoczynam cz. II, która zaczęła się gwałtownie i raczej niezbyt przyjemnie. Bladym świtem obudził nas dzwoniący telefon W. Oczywiście własciciel telefonu nie zdążył odebrać, bo spał jak suseł, ale po zwleczeniu się łóżka zerknął na wyświetlacz i zdziwił się, że to Bożenka. Ja od razu wiedziałam o co chodzi: Kredka wypuszczona nad ranem musiała nawiać. Jakim cudem - nie wiem. Moje przypuszczenie graniczące z pewnością potwierdziła Bożenka. Kredka zresztą daleko nie zaszła. W poszukiwaniu kandydata na krótki i intensywny romans uderzyła do psa Bożenki. Niestety na widok W. dała nogę w pola. W. ruszył za nią, ja jeszcze w szlafroku obserwowałam, czy nie nadbiega z innej strony. Zobaczyłam ją znów u Bożenki, no ale ja też nie wzbudziłam w niej chęci powrotu na łono rodziny. W. myślał, o święta naiwności, że ją zgarnie z drogi, ale podły burek dał w długą do lasu. W. poszedł za nią. Ja zostałam w nerwach w domu obserwując okolicę. W. wrócił po pół godzinie z informacją, że psa ani widu ani słychu, na ściółce w lesie żadnych śladów. Kamień w wodę... Postanowił zjeść śniadanie i pojeździć samochodem po okolicy rozglądając się za przebrzydłym, krnąbrnym, nieposłusznym bydlakiem. Ja już miałam nerwa jak cholera. Patrzyłam przez okno, czekałam, aż się głupi pies pojawi i w końcu się poryczałam myśląc, co jej się mogło/może stać i co będzie jak nie wróci. W. wsiadł w samochód i pojechał na objazd wsi. Ja wyszłam przed dom i dlatego usłyszałam wołanie Bożenki, która pokazywała, że pies siedzi u sąsiadów. Syn Bożenki zamknął bramę wyjazdową, a stamtąd wyjścia na pola nie ma. Kredka jeszcze usiłowała znaleźć jakieś wyjście ewakuacyjne, ale siatka to siatka. Nic się nie dało zrobić, więc poddała się i wróciła ze mną do domu. W. odwołany z akcji poszukiwawczej też odetchnął z ulgą. Pies poszedł do domu, a my staraliśmy się znaleźć miejsce, gdzie mogła wyleźć. Bezskutecznie.Przefrunęła chyba, na skrzydłach miłości, psia jej mać 
Szczerze mówiąc wytrąciło mnie to wszystko z równowagi. No, ale na nerwy najlepsze jest zająć czymś ręce. Więc ruszyliśmy w ogród. Pogoda niestety była niepewna, zimne podmuchy wiatru i groźba deszczu psuły nam plany. Postanowimy jednak kontynuować działalność ogrodniczą. W. zajął się dokończeniem rabaty żurawkowej. Musiał omijać rosnące tam tubylcze goździki brodate, które po oczyszczeniu terenu pięknie zakwitły w ubiegłym roku.


Kredka pod naszym nadzorem relaksowała się na trawie jakby nigdy nic.

Zebrałam badyle i resztki zasieków i rozpaliłam drugie ognisko. Trzeba było wyzbierać wszystkie patyki z okolicy koszonej kosą spalinową, bo jak taki patyk ćmachnie po nogach przy koszeniu to mało przyjemne. W. przyniósł skrzynki z żurawkami i wiadro z różami. Zaczęliśmy deliberować jak je rozmieścić, choć koncepcja posadzenia ich wzdłuż płotu od Bożenki była nadal aktualna. Trzy jednak się nie zmieściły i trzeba było się zastanowić, gdzie je wetknąć. W. zajął się kopaniem dołów pod róże, a ja zabrałam się za żurawki.
Tu kolejna reklama, tym razem użytkowanego sprzętu ogrodniczego. Jakiś czas temu pokazywałam w wątku miejskim narzędzie do przycinania gałęzi na wysokości. W. dokupił potem komplet końcówek oraz krótszy trzonek do ich mocowania. System jest prosty, narzędzia solidne a wyglądają tak:


A oto rabata gożdzikowo-żurawkowa. Ziemia lessowa jak diabli. W połączeniu z wodą robi się gliniaste blotko.

Ognisko się powoli dopalało.

Kątem oka zobaczyłam, że Kredka biega podejrzanie podekscytowana i w pysku coś nosi. Ani chybi kura z sąsiedztwa ... W. pobiegł do niej (do Kredki znaczy) i po chwili wrócił z przedstawicielem drobiu, żywym jeszcze ale już ledwo ledwo. W drewutni skrócił męki stworzeniu przy pomocy siekierki... "Rosół ugotuję, tylko włoszczyzny nie mam" stwierdził z filozoficznym spokojem. Kurę umieścił poza zasięgiem paszczy psa i pojechał do Wisznic po zakupy.
Słońce akurat pięknie świeciło, ale sine chmury zwiastowały zmianę pogody. W ramach odsapki zrobiłam kilka fotek





Pojawiła się kicia przychodząca na akcję dożywiania, więc wyniosłam jej michę z żarciem. Chmura zakryła niebo i sypnęło śniegiem!

Potem walnęło gradem

Kicia nie przejęła się warunkami atmosferycznymi

Wokół zrobiło się biało. A potem wyszło słońce i wróciła wiosna. A z wiosną wrócił W.obładowany zakupami oraz z wiadomością, że zamówił w szkółce białe bratki potrzebne do realizacji zamówienia w Warszawie




Wilgoć w ciepłych promieniach słońca szybko parowała

W. przyniósł ziemniaki, które postanowił zakopać i upiec w żarze ogniska. Ja poszłam pogapić się na umyty świat.



W warzywniku jeden fragment wskazujący na przeznaczenie tego terenu. Czosnek posadzony jesienią 

Obok kolejna jagoda kamczacka

O, Małgoś mam malinojeżynę!

Weszłam do domu i stwierdziłam, że widok przez okna bez firanek całkiem interesujący jest Tu przy słoneczku


A tu w deszczu, który za chwilę znów nadciągnął

W. dokończył sadzenie róż, ja opitoliłam nieco cyprysik przed domem, bo przy braku dostępu do światła pędy mu brązowieją.

Zjedliśmy późny obiad, ziemniaczki wyszły całkiem całkiem, do tego wczorajszy żurek.
Deszcz sobie poszedł i ponownie wyjrzało słońce



Skowronki świergotały, żurawie darły dzioby, poza tym praktycznie idealna cisza...

W domu Kicia pilnuje ładu i porządku

W. zabrał się za kurę, ale przybiegła Bożenka, żeby owies zabierać, bo jutro niedziela i Michał do pracy jedzie więc nie będzie nikogo do pomocy. W. zatem wziął worki i pojechał po zbiory z naszego pola, które to plony zeżrą konie.Ja korzystając jeszcze z jasności na dworze pojechałam motyką po rabacie w Albiczukowskim. Czosnki ozdobne bardzo ładnie wyrosły, liliowce i trawy też będą ozdobą w tym roku. Przesadziłam wreszcie malutkiego bodziszka na rabatę żurawkową. Dosadziłam tam jeszcze dwa inne bodziszki przywiezione z miasta. W. wrócił z owsem i kontynuował skubanie kury, na zewnątrz rzecz jasna. Ja zrobiłam fajrant, wykąpałam się i usiadłam z prasą. W "Sielskim Życiu" tekstu już tyle co tytułów i podpisów pod obrazkami... Na koniec dnia Albiczukowski o zmroku 

Sen mnie zmorzył błyskawicznie, to wiejskie powietrze potrafi człowieka z nóg zwalić Sobota minęła bezpowrotnie, a co przyniosła następująca po niej niedziela, opiszę w c.d., który wkrótce oczywiście nastąpi.
 |