No to ci, co czekali, właśnie się doczekali Witam w kolejnej odsłonie wiejskich dokonań moich i W. , choć w tej edycji sporo będzie także o dokonaniach innych... Decyzje o wyjeździe podjęliśmy w zasadzie spontanicznie, ponieważ rozważne planowanie wyprawy kończyło się na tym, że coś nam właziło w paradę. Blisko już było do tego, że po ostatniej wizycie na początku lutego, kolejny wyjazd udało by się zrealizować dopiero w majowy weekend, kiedy to okazja do ważnych prac ogrodniczych zostałaby skutecznie zaprzepaszczona. Zatem we czwartek po pracuni wróciłam do domu i zgodnie z umową po obiedzie i ogarnięciu domu ruszyliśmy w kierunku na wschód. Most Łazienkowski zamknięty, ale z przejazdem innym nie było problemu, choć W. skręcił w zaskakująco dziwnym kierunku i troszkę trzeba było kluczyć, żeby nawrócić się na słuszną drogę. Pogoda była piękna, choć prognozy przewidywały jakieś komplikacje w tej materii. Autko mieliśmy wypakowane roślinnością do posadzenia, narzędziami ogrodniczymi i standardowym zestawem środków czystości typu eko, które stosujemy na wsi. Nie wiem co prawda, czy faktycznie są takie eko, ale przynajmniej nadają się do naszego szamba ekologicznego tzn. nie utrupiają mikroorganizmów, które pilnie pracują dla dobra naszego.
Zrobiliśmy małe międzylądowanie na kawę i siusiu. Finalnie dotarliśmy ok. 22.00 i zaczęliśmy od rozpalenia w piecu i pod kuchnią. Wieczorne niebo usiane gwiazdami jak zwykle robiło wrażenie niesamowite, jakby te gwiazdy schodziły powoli coraz niżej. Kredkę spacyfikowaliśmy na noc w domu, ponieważ jej nastrój romansowy mógł spowodować odwiedziny czworonożnej połowy wsi i w konsekwencji niekontrolowane macierzyństwo...
Herbatka i wczołgaliśmy się pod kołdry ledwo żywi. A dzień pierwszy był nieoczekiwanie bardziej pracowity niż to z pozoru wyglądało, a zatem za moment relacja właściwa.
cz. I przypadającą w piątek zacznę w zasadzie w sposób standardowy. Poranne otwieranie oka, słoneczko za oknem (a jednak pogoda zlitowała się chwilowo nad nami), szybkie kalkulacje, od czego zacząć. Wygrzebałam się z łóżka i postanowiłam dokonać wstępnej lustracji terenu. Wylazłam w szlafroku, ale szybko wróciłam po dres polarowy, bo za oknem - szron! Wiosna już jednak dość zaawansowana, na krokusy się nie załapaliśmy, ale za to mieliśmy takie widoczki



Część roślin zaplątana w pozimowe suche badylstwo, ktore zamierzałam usunąć w pierwszej kolejności


Przeszłam na front ciekawa postępów cebulowych wiosennych posadzonych tam dwa lata temu. Szału na razie nie było ale przykładowo wyrosły dwie szachownice cesarskie! Nie do wiary, że nic ich nie zeżarło, ale może już było opchane do wypęku liliami, których posadziliśmy sporo w listopadzie, a nie wyrosło kompletnie nic 



Na granicy warzywnika, obecnie w stanie żenującego odłogowania w zaniedbaniu z małym wyjątkiem , zakwitły jagody kamczackie

Pogoda była boska, chłód co prawda jeszcze przejmujący ale to słońce Widok z Albiczukowskiego na to, co przed domem

Robimy w tył zwrot i jeszcze rzut oka na okolice stodoły. Idziemy od strony domu.

Zaczynają kwitnąć śliwy, takie dziczki co prawda, ale wiosną warte są więcej niż milion dolarów 

Widoki na okoliczne pola


Wielka mirabelka przy stodole

Derenie jadalne kończą kwitnienie

Kredka w swoim żywiole.

Głogi przyjęły się pięknie

To co rzuca się w oczy na rabatach to dorodne ostróżki, które tu rosną wspaniale. Z maleńkich sadzonek ubiegłorocznych zrobiły spore kępy.


To tu to tam wyrasta wiosenna drobnica

Przy domu grujecznik wypuścił liście

Nieliczne żonkile


Wróciłam do domu, W. krzątał się już przy śniadaniu. Przy parzeniu kawy zahaczyłam o kwestię okien, że może trzeba by było zadzwonić do naszego wykonawcy i uzgodnić termin montażu. Mój niezrównany W. na to: "A, no własnie zapomniałem Ci powiedzieć. Chłopaki będą z oknami za godzinę, dzwoniłem do nich!" No, nieźle... Ogarnęła mnie lekka panika, w domu nic nie przygotowane, w sensie frontu robót, obiadu nie mamy, w planach raczej prace ogrodnicze... No, ale w końcu najlepiej nam wychodzi improwizacja, plany zwykle rozsypują się jak domek z kart. Zjadłam zatem spokojnie śniadanie, uzbroiłam się w sekator oraz łopatkę i wylazłam celem uporządkowania rabat przed domem. Zaczęłam od suchych badyli traw i wykopywaniu pojedynczych mleczy.W zasadzie zrębki spełniły swoją rolę ochrony przed chwastami, wyglądają trochę śmieciowato, ale trudno. Dłubałam na klęczkach jakiś czas, wtem W. oznajmił, że chłopaki przyjechały, trzeba psa łapać i ta dam....zaczynamy wymianę okien oraz drzwi w naszej chatce. Panów dwóch powitaliśmy kawą, Kredka bardzo chciała nawiązywać bliższe znajomości, ale panowie grzecznie odmówili.
Ja wróciłam do prac ogrodniczych, W. zajął się koordynacją w domu. Odgłosy piły motorowej trochę mnie niepokoiły, ale twardo trzymałam się myśli, że panowie wiedzą co robią. Po upływie paru chwil W. zawołał mnie, abym oceniła demolkę wykonaną w salono-jadalni. No, było na co popatrzeć 


Oględziny z bliska przyniosły wniosek następujący: dolna belka pod oknem zmurszała dość znacznie

W kącie czekało pierwsze okno do wstawienia.

No i teraz trzeba wyjaśnić kolejną rzecz: znany Wam dylemat kolorystyczny został rozwiązany przez losowe zdarzenie czyli niedokładne odnotowanie naszych potrzeb przez pana z firmy okniarskiej. W rezultacie otrzymałam informację, że okna z jednej strony są brązowe a z drugiej białe. Zaakceptowałam ten stan, ale widzę teraz, że okna białe w całości. Pozwoliłam sobie skomentować wspomnianą kolorystykę. W. bez mrugnięcia okiem stwierdził, że "no przecież mi mówił, że okna były przemalowane, bo pan się chciał zrehabilitować w związku z pomyłką". Nooo, dobra. Nic nie mówił, to wiadomo. Ale w zasadzie wróciliśmy do koncepcji pierwotnej, więc w porządku. Nie czepiam się. A mogłabym 
Ciąg dalszy oględzin otworu, w którym jeszcze przed chwilą było okno. Patrzymy w lewo.

I w prawo.

Trochę mam problem ze zrozumieniem kwestii konstrukcyjnych ścian domu.
Tu widok okna już osadzonego.

Takich fotek będzie teraz sporo Tu panowie w akcji

Tu bryka panów monterów.

Kredka wobec braku zainteresowania płci męskiej, nawet homo sapiens, postanowiła zrelaksować się na słońcu.

W. pozostawił panów w trakcie prac w sypialni, wcześniej rozpaczliwie szukał czegoś do przykrycia łózka, bo wiór sypał się gęsto. Co prawda próżny trud, jak się okazało. Wszystko i tak do gruntownego trzepania. Dołączył do mnie w chwili, kiedy skończyłam rabaty przy wejściu.
Przy okazji obejrzeliśmy sobie okno od zewnątrz


Rabatka trochę przejaśniała, cegły na obrzeżach niestety się kruszą fatalnie. Tandeta z dwudziestolecia międzywojennego 

W. rozpalił ogień z badyli i zaczęliśmy znosić gałęzie z dwóch stosów zasieków, powstałych po cięciu drzew owocowych. Ogień trzaskał, płomienie buchały, zasieki malały w oczach, a w domku kolejne okna się wymieniły.Zza płotu zabrzmiało gromkie dzień dobry, teść Bożenki podszedł zwabiony zamieszaniem. Postał chwilę i następnie zapytał : "A te okna nie podobały się, a?" W. na to : "Podobały, podobały, ale trochę wiało po karku jak na kanapie siedzieliśmy". Pogawędziliśmy sobie w ramach wioskowego small talk i wróciliśmy do prac. Okna cd


Dla porównania okno w mrówczanym, jeszcze w wersji oryginalnej

Przy okazji przyjrzałam się czosnkom w Albiczukowskim i już wiem, że rozeta, którą mam w miejskim na skalniaku to właśnie czosnek.

Tu mało co widać, ale zaświadczam, że to świdośliwa

Szerszy rzut okiem na przedogródek

Wracam, bo W. się wydziera, że ogień gaśnie, a on jedzie do Wisznic (nie, do miasta jedzie ) po zakupy, bo panowie mają niezłe tempo prac i obiad trza gotować. Postanowiłam wobec tego zlikwidować jedną ze stert tego, co kiedyś było łąką słoneczników i jednorocznych przed domem. Jesienią powstały z wyrwanych badyli dwa wielkie stosy i generalnie zabrakło mi konceptu, jak to zutylizować. Do kompostownika za daleko, alternatywy nie znalazłam. No i tak sobie zostały. Widłami naruszyłam jedną ze stert, badyle okazały się podsuszone i dość lekkie, choć wciąż w korzeniach było sporo ziemi. Zaczęłam przenosić ten badziew na ognisko porcjami, zaczęło dymić wściekle, ale tu nikomu to nie przeszkadza 
Bożenka zamachała do mnie wchodząc do siebie, przywitałyśmy się, a ona z pytaniem: " A co to się stało, że na święta nie przyjechały?" Wyjaśniłam, że terror rodzinny spowodował, że musieliśmy zrezygnować z wyjazdu. Pokiwała z uznaniem nad oknami (bo tamte, to one brzydkie takie były) i zrelacjonowała co u niej . Potem pobiegła do nadjeżdżającego samochodu, ponieważ udawały się z koleżanką na wywiadówkę do szkoły.
Ognicho dymiło fest, dym snuł się m.in. po różance

Zlikwidowałam jedną stertę badyli, druga już była ponad moje siły. W ramach odpoczynku poprzycinałam róże.
Mały przerywnik: Krassavica Maskwy będzie kwitła 

Okna w salono-jadalni z zewnątrz 

Ogrodu ciąg dalszy: trójsklepka

Naparstnica nabrała masy. Im też tu dobrze.

Pod oborą krzewy gigantyczne. Trzeba będzie pochlastać wszystkie, żeby spowodować zagęszczenie. Mamy derenie, krzewuszki, pęcherznice. Tylko berberysy mają stosowne rozmiary.


Stojąc plecami do obory mamy widok taki:

Tu obrazek z cyklu " w stepie szerokim". No, umiarkowanie z ta szerokością, ale stepowo jest niewątpliwie. Jest to teren łowów Kredki na naiwne i pazerne na robale kury sąsiadów.

W bezpośrednim sąsiedztwie plantacja pokrzyw. To co widać na zdjęciu, to jakaś jedna trzecia obszaru.

Mam złoć! A wcześniej jej nie widziałam!

Ognisko płonie, ja jeszcze robię rzut oka na okna 

I na ogród i to, co ogrodem dopiero kiedyś będzie. Na razie prowadzimy gospodarkę pozyskiwania terenu zgodnie z systemem starożytnych Indian, czyli ogniem wypalamy dżunglę z perzu i na tym terenie staramy się wprowadzić gatunki docelowe.Stąd rabatki na razie takie chaotyczne, patchworkowo układające się w terenie.


W. powrócił i zabrał się za pichcenie posiłku regeneracyjnego, a ja za wydrapywanie obszaru ogarniętego ciężką chorobą - roundupozą I hurra! cztery tawuły przetrwały oprysk i odbiły. Póki co okolica wyglądała tak:

Tu się rozpali drugie ognicho jutro i powstanie zaczątek kolejnej rabaty Pić mi się zachciało, weszłam do domu, a w kuchni okno już mam!

I w sypialni!


Panowie tymczasem energicznie zabrali się za rozdłubywanie dwuskrzydłowych drzwi frontowych, które kiedyś mają prowadzić na werandę.



Oto komplet frontowy


Jakby emocji było mało, wracając na obiad, który ogłosił W., dostrzegłam na judaszowcu pąki kwiatowe! Po raz pierwszy będzie kwitło to cudo, choć nie liczyłam na to sądząc, że stanowisko ma wyjątkowo nieudane, zaraz przy północno-zachodniej ścianie domu. A tu proszę 

Duet monterów po spożyciu michy żurku na kiełbasie i wędzonce zabrał się za ostatni etap prac czyli wymianę drzwi zewnętrznych. Ja jeszcze dłubałam w ogrodzie, ale na koniec przyszłam i obserwowałam proces osadzania drzwi. Panowie następnie ustalili rodzaj i szerokość parapetów zewnętrznych i wewnętrznych, a także szerokość obróbek wokół okien i drzwi. Te prace będą wykonane przy naszej kolejnej bytności. Następnie zebrali narzędzia, grzecznie się pożegnali i pojechali. W. zabrał się za przekopywanie grządki pod płotem Bożenki, gdzie miała powstać kolejna rabata dedykowana żurawkom, a ja pozmywałam gary i z westchnieniem, prawdę mówiąc ostatkiem sił zabrałam się za przywracanie jako takiego ładu w domu. Pył i wióry były wszędzie, ale skoro nie było jeszcze porządków wiosennych, postanowiłam wykorzystać tę okazję, aby pozbyć się starych pajęczyn, wytrzepać dywany, wycieraczki, umyć podłogi, wytrzeć gruntownie kurze itp. Po jakichś dwóch godzinach pokój dzienny wyglądał tak:

Część obrazów i obrazków została zdjęta i postanowiłam ich nie wieszać aż do ostatecznego zakończenia prac. Jedynie Matka Boska Krakowska wróciła na miejsce, bo jak twierdził W. MB nie może tak peregrynować po pokojach, bo potem z tego cuda jakieś wynikają  Sypialnia. Kicia bardzo przeżyła cała akcję i uznała, że sen pozwoli zapomnieć o traumie.

Okna były, jedne drzwi były to teraz kolej na drugie drzwi, gankowe czyli główne wejściowe: awers czyli strona zewnętrzna

oraz rewers, który otrzyma obróbkę z niemalowanej sosny, a my już ją sobie pomalujemy

Na koniec relacji okiennej drobna reklama firmy wykonawcy 

Kompletnie wykończona wypiłam piwo, wyszorowałam się pod prysznicem i wpełzłam pod kołdrę. Na tym film mi się urwał, a kiedy odzyskałam przytomność była już cz.II, o niej w c.d., który jak najbardziej n. |