Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
Ewo My jako fani serialu "Ranczo" zgodnie zakrzyknęliśmy na widok tego obrazu (tryptyku?): KUSY! bardzo szczęśliwy Świeżo zmielony pieprz stosujemy nagminnie.

Małgosiu Kościołek jest jednym z budynków przeniesionych z okolicznych wsi, jak i pozostałe obiekty w Zaborku. Ksiądz chciał go przeznaczyć na przysłowiowe żyletki, jak już zbudował sobie murowaną świątynię. Został brzydko mówiąc "odsakralniony" i pełni rolę obiektu konferencyjno-szkoleniowego. Są tam dwie sale z WI-FI, nagłośnieniem i wyposażeniem.
Kot wszedł do pieca na trzy zdrowaśki, ale w przeciwieństwie do Anielki czy innej nieszczęsnej literackiej postaci, wylazł jak nowy!

Niedzielna cz.III zaczęła się od... słonecznego blasku jak nie wiem co! Potem pogoda była zmienna, ale słoneczne antrakty pojawiały się często. Choć i śniegiem posypało.
Ja oczywiście dzień zaczęłam od porażki kulinarnej. Miały być racuchy dla W. a wyszły jakieś poczerniałe placki surowawe w środku... Klątwa Gesslerowej nade mną ciąży, nie ma co.
Wyleźliśmy na podwórko zachęceni błękitem nieba. Ja zabrałam się za drugą stronę drzwi a W. za sad. Drzwi z białej farby obdrapałam, jednak to co pod spodem, zleźć nijak nie chciało. Szlifierki nie mieliśmy na stanie, więc porzuciłam prace renowacyjne i poszłam rozejrzeć się po okolicy.







W. prowadził prace nadrzewne





Zaczęłam przycinać bzy na patyki, W. zobaczył i z wrzaskiem, że ja niby coś źle robię, przyłączył się do działań. Opitoliliśmy bzy czarne i hortensje bukietowe. Momentami sypał śnieg, a w przerwach wychodziło słońce. Wiatr nadal przewiewał na wylot.
Patyczków wyszło całkiem sporo. Nie ustajemy w próbach rozmnożenia wegetatywnego tej odmiany jaśminowca, który rośnie przy ganku. Z uwagi na niespotykany pokrój krzewu, jego wielkość oraz wielkość samych kwiatów podejrzewamy, że to jakas zapomniana odmiana.



W. następnie zajął się kapuśniakiem, który miał nam posłużyć za obiad pożegnalny oraz za pożywienie na następne dni w mieście. Potem zabrał Kredkę na spacer do lasu, a ja popakowałam patyki w pęczki zawijając je w gazetę i pakując do pudła. Potem powoli zaczęłam ogarniać dom przed wyjazdem. Słoneczko zniżało się ku zachodowi.





Po obiedzie poszliśmy do Bożenki rozliczyć się za wodę, jako pracownik urzędu gminy załatwia za nas i te formalności, my jej przekazujemy stan licznika, a ona przynosi nam rachunek. Bożenki akurat nie było, teraz często jeździ do swojej niedomagającej mamy. Zostawiliśmy stówę i flaszkę nalewki córce. Za godzinę Bożenka przyleciała osobiście z kwitem za wodę, z którego wynikało, że zużyliśmy jakieś śladowe ilości, ponieważ kwota wyliczona była jakaś niepokojąco niska. Bożenka wciskała nam stówę z powrotem. Pozwoliłam sobie zauważyć, że coś tu nie gra, za wodę już nie płacimy haniebnie długo, po drodze był sezon ogrodniczy, poza naszymi kąpielami było solidne podlewanie posadzonych roślin. Bożenka coś zaczęła mętnie tłumaczyć, że na koniec roku podamy jeszcze raz, bo teraz jakaś nadpłata wyszła, więc żeby teraz nie płacić... patrzyłam podejrzliwie a ona wypaliła, że pieniędzy to ona nie chce, bo my jej daliśmy swoje pole do obsiania zbożem ... No nie wytrzymaliśmy i zaprotestowaliśmy gwałtownie. Kasę ma wziąć, nie marudzić. Przy okazji przyniosła decyzję podatkową, więc uznaliśmy, że dajemy sto pięćdziesiąt złociszy na wszystko i koniec gadki. No, udało się.
Bożenka jeszcze przeprosiła, że nie miała tym razem dla nas czasu, ale wnuczek w szpitalu z gorączką, mama słabuje...no co za kobieta! W. opitolił ją za to przepraszanie,pożegnaliśmy się wylewnie i zaczęliśmy pakować graty do samochodu, spuszczać wodę i znosić drewno na opał na następny przyjazd. I tradycyjnie na końcu wsiadły zwierzaki i my. No i prawie jak w szkolnym wierszyku: Idzie Jasio Ślimak. Teczkę w ręku trzyma. I myśli ze smutkiem: ferie były krótkie.

Słoneczko zachodziło.







Do następnego razu! Może będzie już wiosna? wesoły



  PRZEJDŹ NA FORUM