Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
Joasiu powszechnie wiadomo, że jest to opowieść o wsi potiomkinowskiej bardzo szczęśliwy

Misiu witaj! Bez Bożenki zginęlibyśmy jak nic.A na pewno zamarzlibyśmy jak mamuty.

Piątkowy poranek otwierający cz.I niestety nie zaskoczył nas bielą pól i skrzącym się w słońcu śniegiem. Było ciemnawo, szaro i ponuro. Z trudnością wygrzebaliśmy się z pościeli, W. zeżarł ostatni kawałek bułki, którą kupił w dniu poprzednim, zatem ja musiałam poprzestać na kawie do czasu uzupełnienia magazynów żywnościowych. W ramach retorsji zabrałam mu książkę i po sporządzeniu listy zakupowej z przekonaniem o beznadziejności tej czynności (kartkę W. zaraz gubi albo nosi nie czytając) wlazłam pod kołdrę w celu oddania się lekturze.
W. wyładował z samochodu klocki drewniane, dwa z nich porąbał dla rozgrzewki i udał się po zakupy.
Oto fragment rozgrzewki:



Po godzinie zaczęłam zastanawiać się nad dokonaniem pewnych czynności wobec kilku przedmiotów przywiezionych z domu. Były to elementy dawnego wystroju poprzedniej kuchni w mieście, obecnie nieco sfatygowane, czarne od dymu i kompletnie niedające się umieścić na poprzednich miejscach. Przyjechały zatem na wieś.

Wyszorowałam trzy stare młynki, kiedyś używane do pieprzu (wiele lat temu chyba nie było mielonego, w każdym razie ja pamietam tylko taki w ziarenkach, który trzeba było zmielić własnym sumptem). Wyszorowałam także trzy kolejne makutry, mamy a w zasadzie mieliśmy jakieś pokłady tych brązowych mich w różnych rozmiarach.





Aparat stał w sieni i w cieple zaparował.

Wyszłam następnie na zewnątrz, choć widoki były nieciekawe





Kredka przybiegła w te pędy ilustrując przy okazji rolę zwierząt w rozmnażaniu niektórych gatunków roślin:

Zdjęcie nieostre, bo się bydlak kręcił.

W. tymczasem wrócił i poinformował mnie, że kupił prawie wszystko z wyjątkiem pozycji "płyn do drewna" , bo za Chiny nie wiedział o co mi chodziło... Chodziło mi mianowicie o detergent, który po rozpuszczeniu w wodzie służy do zmywania desek podłogowych... Nie wpadł na to!
Poza tym zakupił oczywiscie kolejną porcję składników na wypieki, górę różnych warzyw, kiełbasę i inne wyroby lokalnego przemysłu wędliniarskiego. Zajął się rozpalaniem w piecu chlebowym a ja przejrzałam prasę lokalną, z której wynikało, że w jednej z miejscowości straż miejska ujęła mężczyznę, który przechadzał się w okolicy przedszkola z ręką w kieszeni. Opis czynności operacyjnych służących ustaleniu, czy ruchy wykonywane ręką w w/w kieszeni wskazywały na to, ze mężczyzna ów onanizował się publicznie, był bezcenny. Ponadto artykuł na ten temat był jednym z dłuższych w całej gazecie! Odczytałam go na głos W., aby i on zapoznał się z bolączkami tutejszych organów ścigania.

Przejrzałam dawno nie widzianą "Krainę Bugu" i dodatek historyczny do Kuriera Lubelskiego, bardzo interesujący.

Przypomniałam sobie nagle, że zainspirowana działalnością Pat miałam zacząć skrobanie drzwi. W. opalarkę zabrał, zatem wytaszczyliśmy jedno ze skrzydeł drzwi pomiędzy kuchnią a salono-jadalnią na zewnątrz i po krótkiej dewastacji gniazdka w przedłużaczu dostosowaliśmy je do wtyczki w opalarce.
Drzwi z jednej strony pokryte są farbą jasny orzech a z drugiej kolorem białym. Zaatakowałam najpierw tę biegunkę.
Farba jako farba złaziła całkiem nieźle, ale pod spodem było coś koszmarnego, koloru stalowo-szarego, rozmazującego się jak rozgrzana guma do żucia. W. pracowicie rąbiący drewno nieopodal zawyrokował, ze to jakieś archaiczne farby pokostowe i na opalarce się nie skończy, trzeba będzie użyć szlifierki do odskrobania tego dziadostwa.

Po oskrobaniu drzwi z jednej strony wyglądały tak:





Zmordowana i nieco rozczarowana efektem poprzestałam na tej części z zamiarem kontynuowania, jak mi motywacja skoczy. W. zabrał się jeszcze korzystając ze światła naturalnego za prace w sadzie. Zostały trzy czy cztery drzewka do opitolenia.

W domu praca też wrzała:



W. zabrał się za wyrabianie ciasta, ja poszłam sprzątnąć łazienkę. Przy okazji taki liryczny widoczek zamieszczam bardzo szczęśliwy



Zasadniczo miałam dość aktywności i korzystając z tego, że W. jak zwykle wyrzucił mnie z kuchni na czas swojej działalności, powróciłam do czytania. Niesamowicie wygodnie mamy łóżko na wsi, o wiele lepsze niż to w mieście. Zasypia się w nim błyskawicznie bardzo szczęśliwy Obudził mnie zapach pieczonego ciasta i W. pytający: Chcesz bułeczkę? No masz! Chorego pytają! Bułeczka cieplutka drożdżowa z rodzynkami.... Wciągnęłam ją prawie przez sen. Potem obudziłam się słysząc marudzenie W., że wściekle nakruszone mamy na prześcieradle wesoły Pozostałe wypieki pokażę w c.d, który z konieczności n. później, bo mnie zaraz sprzątaczka wyniesie z biura razem ze śmieciami.



  PRZEJDŹ NA FORUM