Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
Kurka wodna Małgoś, no ćwieka mi zabiłaś teraz. A okiennice jakie wtedy?
Chlebków nie uwieczniłam, ale wyszły fajnie, trochę przypieczone, ale folia pomogła.Konsystencją jednak różniły się od standardowego pieczywa, ale smak ziół i orzechy przydały im "egzotyki" bardzo szczęśliwy Niestety szybko robią się twarde jak chleb krasnoludów.
Ilonko makaron robisz? No to dla mnie wyższa szkoła jazdy. Palmy pierwszeństwa W. w kuchni nie odbiorę, nie ma obawy bardzo szczęśliwy
Misiu ja to Twojego ogrodu na żywo okropnie ciekawa jestem!

Ach, zapomniałam odpowiedzieć Marysi jeszcze, że niestety zdjęć ozdób choinkowych nie zrobiłam. A wielka szkoda, bo wystawa była czasowa tylko, a ozdoby piękne, cud, że się zachowały te cacka, robione tradycyjnie na wsiach z materiałów dostępnych.

Czas na cz.V, która traktuje o poniedziałkowych dokonaniach. Z niecierpliwością czekałam tego dnia na wizytę pana z firmy okiennej.Przybył zgodnie z umową ok. 10.00 rano i razem z W. przystąpili do oględzin, pomiarów, dyskusji i negocjacji. Ja w tym czasie zajęłam się warenikami, bo głupio mi tak było stać nad nimi.
Najpierw zrobiłam farsz, czyli wyjęłam rozmrożone przez noc filety, opłukałam, osuszyłam na ręcznikach papierowych i rozdziabałam widelcem. Niestety z braku maszynki do mielenia musiałam zastosować technologię zastępczą, ale zdecydowanie należy użyć maszynki. Farsz jest wtedy homogenny, przypomina pastę i łatwej pakuje się w pierogi. Dorzuciłam zmiażdżony czosnek, trochę soli, czubatą łyżkę stołową stopionego masła i posiekaną natkę, której całkiem sporo mamy jeszcze w warzywniku.Wymieszałam to wszystko i tyle. W przepisie mądrala podaje jeszcze jeden składnik świeży tymianek, ale z braku takowego, pominęłam go zupełnie.
Wyjęłam następnie z torebki pecynę ciasta, które dojrzewało nieco dłużej, niż przewiduje przepis, ale miałam nadzieję, że wzbogaciło to jedynie jego walory, a gluten rozszalał się w nieposkromiony sposób bardzo szczęśliwy
Pecyna była dość twarda i z początku miałam wątpliwości, czy da się rozwałkować na grubość 5cm, o przepisowych 2mm nie wspominając. Na blacie rozsypałam nieco mąki i zaczęłam rozglądać się za wałkiem. Wałka nie mamy, jak się okazało taki dziwny Ale od czego kreatywność pobudzona wychowaniem w czasach permanentnych niedoborów rynkowych oraz lekturą Robinsona Crusoe i najdłuższego przepisu na ruskie pierogi zamieszonego w części kulinarnej Kompostu! Butelka po Cavie wypitej w noc sylwestrową świetnie się nadała.
Na wszelki wypadek podzieliłam ciasto na cztery kawałki i rozpłaszczyłam butelką pierwszy z nich. Szło tak sobie, ale założyłam, że trzeba jednak pomordować trochę te ciastolinę. No i wałkowałam, przekładałam, znów wałkowałam, patrzyłam, czy już Pałac Kultury widać przez ciasto (tak mówiła mama mojej koleżanki, jak coś było bardzo cienkie, wręcz przezroczyste) bardzo szczęśliwy



W międzyczasie postawiłam garnek z osoloną wodą na kuchni i napakowałam drewna na palenisko.

W końcu widząc, że płachta ciasta na tle okna daje takie jakby wrażenie prześwietlenia, uznałam, że dość. Złapałam za szklankę i wykrawałam kółka. Bułka z masłem, moi drodzy! bardzo szczęśliwy
No a potem sklejanie. W mrokach pamięci odszukałam obrazek babci robiącej pierogi i uznałam, że skleja się smarując brzegi kółka ciepłą wodą. Mądrala od przepisu nic o tym nie wspomina diabeł
No to kawałeczek farszu na kółko, paluch do kubka z woda, smarowanko i klach! Zaklejamy. Dobra, wiem, farszu za dużo chyba. Dlatego pisałam, że mielenie daje lepsze efekty. Mój farsz był niejednolity, taki "kanciasty", ponieważ ryba jednak nie rozmaźgała się do końca.Wówczas trudniej jest uformować porcję na kółko.
Woda w tym czasie zaczęła wrzeć. Przyspieszyłam klejenie, choć starałam się być uważna, bo gdyby mi się te moje wytwory rozwaliły podczas gotowania, to bym chyba na zawał zeszła...
Pierwsza partia gotowa czyli 1/4. Chlup do gara. Ostrożnie mieszam i zakrywam.Po kilku minutach wypływają, czekam jak przykazał mądrala w gazecie jeszcze dwie minuty... no, może trzy i wyławiam. Nie rozwalone! Łomatko!
Z westchnieniem biorę się za drugi kawałek ciastoliny... Muszę pamiętać o dokładaniu pod kuchnią, bo woda musi wrzeć.
I tak kolejne trzy razy te same czynności, choć pod koniec już pewnej wprawy nabrałam i z ułańską fantazją zakręcałam brzeg w coś w rodzaju falbanki!

W międzyczasie kilkakrotnie W. ryczał: "Zuziuuuu, choć na chwilę do nas" i coś tam chciał ode mnie w sprawie okien, ale nie wiem dokładnie co, bo umysł miałam zajęty zawijaniem ryby w ciasto.
No, coś tam pamiętam: konkretnie, że nie da się zrobić tych mniejszych okien tak otwieranych jak teraz i górna część raczej będzie nieotwierana a dolna, obecnie stanowiąca dwa skrzydła, będzie jednoskrzydłowa ze szprosem po środku. Gdybym się upierała przy dwóch, profile będą tak szerokie, że zajmą zbyt dużą powierzchnię i światła będzie jeszcze mniej niż teraz. No to odpada, trzeba jakiś kompromis wypracować.

W rezultacie pierogi zostały zrobione, farszu zostało więcej niż połowa, bo mniej udało się go upchać w pierogi, nad czym ubolewam a poza tym ryby było prawie dwa razy tyle niż proporcje w przepisie... No, ale to już żaden problem: jajo, bułka tarta i z farszu wyszły zgrabne i smaczne kotleciki rybne.

Wareniki po ugotowaniu:



W. umówił się z panem od okien na środę, kiedy to wracając do miasta podjechać mamy do zakładu obejrzeć wzorniki okien. Pan stwierdził bowiem, że mają jakieś specjalne, które stosują w budynkach zabytkowych. Wyglądało na to, że chyba mamy wykonawcę.

Po wyjeździe fachowca usiedliśmy w celu degustacji potrawy. W. roztopił masło, na talerzyk wysypał świeżo zmielony pieprz i nakazał maczać pierożka najpierw w maśle, potem w pieprzu i tak jeść. No i powiem Wam, że były smaczne! Najlepsze są takie prosto po ugotowaniu, względnie odgrzane na parze. Ciasto zwięzłe, ale nie twarde, jedynie farszu zbyt mało. No, ale jak na pierwszy (i chyba ostatni raz) nie było źle bardzo szczęśliwy
Do opisu części drugiej poniedziałku przejdę nieco później, ale c.d.oczywiście n.


  PRZEJDŹ NA FORUM