Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
Dziewczyny, no ja wiem, że nie każdemu, nawet wprawnemu, wszystko od razu wychodzi, o samodzielnym zrobieniu np. makowca ja jednak mogę sobie o najwyżej pomarzyć, noga jestem kulinarna i nie mam do gotowania serca ani tej lekkości i swobody w łączeniu składników. Jak już coś robię, to kurczowo trzymam się przepisu, W. przeciwnie: przeczyta przepis, albo nawet kilka w różnych źródłach na daną potrawę, a potem robi po swojemu. Dodam, że często podczas gotowania śpiewa pomocniczo różne dziwne utwory, ewentualnie mówi wierszyki typu: Jurek, ogórek, kiełbasa i sznurek. Kiełbasa uciekła, a Jurek do piekła...
Ale za to, jak Iwonka zauważyła, potrafi jedynie posługiwać się proporcjami przemysłowymi... Dzięki czemu już jakiś czas temu osiągnęłam wagę ubojową zmieszany

No, a teraz obiecana wycieczka, czyli cz.IV krajoznawcza. W zasadzie ta pora roku jest jedyną, kiedy możemy oddalić się z chaty, bo w ogrodzie raczej niewiele do roboty. W. zatem postanowił odwiedzić stolicę województwa czyli Lublin.
Pogoda nieźle rokowała od samego ranka:



Deszcz spłukał większość śniegu, a na badylach zostawił krople, lśniące w porannym słońcu.









Po śniadaniu ubraliśmy się porządniej, W. nawet się ogolił, zwierzakom zostawiliśmy dom na głowie i pojechaliśmy. Pogoda cały czas utrzymywała się prawie wiosenna. Do Lublina od nas jest jakieś 100km.







Droga może nie najwygodniejsza, ale ruch mały, a nam się nie spieszyło.
A teraz część dedykowana Misi bardzo szczęśliwy







Koniec dedykacji wesoły

Do Lublina wjechaliśmy po małych zawirowaniach na luksusowej, wszelako nie do końca wystarczająco oznakowanej obwodnicy. Auto zostawiliśmy na parkingu, a sami udaliśmy się w poszukiwaniu informacji turystycznej, którą znaleźliśmy u wejścia na Stare Miasto. Dostaliśmy mapki i wskazówki, co można dziś zobaczyć. Postanowiliśmy poszwendać się po Starówce, potem przejść trasą podziemną, a na końcu zwiedzić muzeum w Zamku Lubelskim. Kamienice na Starówce bardzo klimatyczne, niewielu spacerowiczów. Masa knajpek, które zapełniają studenci, których teraz nie było z powodu okresu świątecznego. Weszliśmy na piwo i herbatę do Domu Złotnika. Potem udaliśmy się na kontynuację spaceru. Kilka fotek:

Wejście Bramą Krakowską.



Zdjęcia jakichś osób, być może dawnych mieszkańców, wyeksponowane w oknach niektórych kamienic



Kamienica przy rynku



Kamienica Konopniców (ta niebieska). Powstała w XVI w. Obecnie jest tu przedszkole.



Jedna z restauracji



Wieża Trynitarska



Kolejna kamienica



Pod nią szopka, gdzie odbywał się koncert kolęd.



Brama Grodzka, tędy na Zamek.



Zamek Lubelski, wykorzystywany przez różne totalitarne władze na przestrzeni lat jako miejsce kaźni i więzienie...



Uliczka staromiejska





Pogoda gwałtownie zrobiła zwrot i zaczął sypać gęsty śnieg. Dotarliśmy do teatru im. H.Ch. Andersena i do punktu widokowego, skąd niestety guzik było widać, tylko śnieg. No, jednak coś tam widać wesoły







Postanowiliśmy przeczekać w kawiarni Trybunalska, a na 14.00 mieliśmy zaplanowane przejście trasą podziemną od dawnego Trybunału do dawnej Fary. Trasa z przewodnikiem poprowadzona dawnymi podziemnymi składami towarowymi kupców lubelskich połączona z demonstracja kilku makiet z różnych okresów historycznych Lublina. Na koniec przedstawienie jednego z największych pożarów miasta z 1719 r. Naprawdę fajnie zrobione, siedzi się przed makietą miasta, światło gaśnie, narrator głosem Wisławy Szymborskiej opowiada o słonecznym letnim poranku w mieście, kiedy powoli świergotanie ptaków milknie, budzą się kupcy, mieszczanie i Żydzi, w tle odgłos rosnącego gwaru ulicznego, tętent kopyt końskich, pokrzykiwania sprzedających. W dzielnicy Żydowskiej w synagodze przejmujący śpiew kantora zostaje przerwany gwałtownie przez pełne przerażenia okrzyki: pożar! pali się! Nagły zgiełk, tumult, płacz i zawodzenie, światła imitujące płomienie. Na końcu z Klasztoru Dominikanów wychodzi procesja z relikwiami i głośno odmawiają modlitwy o ocalenie miasta.

Wyszliśmy przy placu po Farze i poszliśmy do Zamku. Tam w muzeum obejrzeliśmy kaplicę zamkową, gdzie ściany pokrywają freski bizantyjsko-ruskie wykonane na polecenie Władysława Jagiełły







Na wystawie malarstwa i sztuki ludowej, o radości! Nasz kochany Albiczuk! bardzo szczęśliwy



A w sali z ozdobami świątecznymi i zabytkowymi szopkami choinka:



Były też meble i elementy wystroju wnętrz



oraz rozliczne obrazy,



W. oczywiście zainteresowały szable, miecze, karabiny, pistolety etc.

Wyszliśmy po zmroku na dziedziniec zamkowy. Oświetlony donżon to najstarsza część zamku.



Wejście do zamku



Siedziba prezydenta miasta



Jeszcze tu wrócimy wesoły

Wykończeni wsiedliśmy do samochodu i wyjechaliśmy z miasta udając się w kierunku na Białystok. Daleko nie ujechaliśmy, okazało się wpierniczyliśmy się w jakiś gigantyczny korek, jak się potem okazało, spowodowany wypadkiem na śliskiej drodze. Sterczeliśmy w sznurze samochodów jakieś pół godziny, potem postanowiliśmy zawrócić i szukać jakiegoś objazdu. Okazało się, że objazd owszem jest, przez Rokitno, ale także zaklopsowany. Policjant kierujący wszystkich nadjeżdżających na ten właśnie objazd pocieszał nas, że tu ruszy się szybciej niż na trasie. Ustawiliśmy się zatem w kolejce i żółwim tempem posuwaliśmy się o parę metrów. Po drodze zobaczyliśmy, z czego wynikł korek: dwa TIRy wpadły w poślizg na totalnie zalodzonej drodze. Minęły ich chyba trzy piaskarki, ale żadna nie wypluła z siebie ani grama piasku z solą. Kierowcy ukraińscy i rosyjscy wykazali się solidarnością i mając swoje zapasy piachu, posypywali nawierzchnię. Dojechaliśmy w końcu do trasy, która zaprowadziła nas do Lubartowa, potem do Radzynia a potem do nas.Ostatni kawałek drogi przebyliśmy w zawiei śnieżnej. Dotarliśmy z uczuciem ulgi do domu, jednak na klejenie pierożków było już za późno, ale co się odwlecze, to w c.d.n. opiszę.wesoły


  PRZEJDŹ NA FORUM