Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :) |
Zanim odpowiem, będzie cz.III i 1/2dotycząca kulinariów. Postaram się nie gubić w chronologii. W sobotę od rana W. rozpostarł swój warsztat piekarniczy. W kilkanaście minut przeobraził kuchnię w pobojowisko, miotał się z mąką, jajami, cukrem, brytfankami, drewnem do palenia w piecu chlebowym i innymi rekwizytami. Poza ciastem postanowił spontanicznie upiec chleb czy coś na kształt pieczywa. W tym celu użył mąki żytniej i ziół prowansalskich, a także powierzył mi zaszczytne stanowisko dziadka (babki?) do orzechów włoskich. Zajął się także preparowaniem zwłok kaczych. Szczegółów oszczędzę, może dlatego, że ich nie znam ![]() Ciasto i chlebki przed wstawieniem do pieca (nieostre zdjęcia są wynikiem drżenia rąk pod wrażeniem dokonań W.)No popatrzcie narody na tę kruszonkę! ![]() ![]() A oto przepyszna kaczka, której nie oparliśmy się mimo późnej pory. Skóra niestety spaliła się, jak również warzywa ulokowane pod kaczką. Reszta doskonała w smaku. ![]() Ja z kolei zajęłam się zgłębianiem przepisów kuchni myśliwskiej, które kupił W. w formie ni to gazetki, ni to dodatku do jakiegoś pisma łowieckiego. Licho chciało, że wzrok mój padł na przepis na wareniki z nadzieniem rybnym. To samo licho wredne podpowiedziało mi, że w zasadzie wszystkie składniki są w domu. No i z kompletnie zamroczonym umysłem zdecydowałam się, że zrobię wyżej wymienione. Najpierw nieco zdziwiły mnie składniki na ciasto: 3 szklanki mąki i 4 jaja. Tyle. Zawsze słyszałam, że do ciasta pierogowego najlepiej jaj w ogóle nie dawać, bo robi się twarde. Autor jednak zapewniał w przekonywujący sposób, że będzie gładkie, elastyczne i nie wymagające wyrabiania. Wywaliłam mąkę do miski i wbiłam jajka z głośnym biciem serca. Wymieszało się nawet nieźle, ale było coś suchawe, za cholerę w kulę się nie lepiło, a tejże kuli wymagał facet piszący przepis. Miąchałam ten rozsypujący się uparcie twór i czułam rosnący poziom adrenaliny. W. zapytał o coś,że może wody troszkę dolać, został zwarczany i wyszydzony, że przepis o wodzie nic nie mówi, zatem zszedł z linii ognia. Piep... kula za Chiny nie chciała się zrobić, ciągle coś od niej odpadało, wreszcie wściekła pozbierałam to wszystko jakoś, zapakowałam w torebkę i wyniosłam do sieni, ponieważ w przepisie wskazano na dobroczynne działanie dojrzewania takiego ciasta w chłodzie przez noc. Facet w gazecie majaczył coś o glutenie w mące, który z tym ciastem coś ma zrobić takiego, że będzie ósmym cudem świata i orgazmem Ćwierciakiewiczowej...No to niech se teraz ten gluten robi co chce! Zobaczymy jutro hehe! W. podszedł do mnie, czerwonej i spoconej i stwierdził: kochanie, gotowanie to ma być przyjemność, radość i proces twórczy a nie powód do nerwów. Kretyn! Mało go nie ubiłam, jak kilkakrotnie w ciągu dnia podchodził i rzucał kpiącym tonem: moja kuchareczka! ![]() Po południu W. podszedł nieśmiało i zapytał, ile ja tych jaj w końcu zużyłam, ja na to, że cztery, jak w przepisie. W. mówi, że zostało 7 w wytłaczance, więc wychodzi, że trzy wzięłam... Czerwona mgła zasłoniła mi oczy i niebo się rozstąpiło!!! Jak to trzy???? Jakim cudem trzy??? Co ja, do czterech liczyć nie potrafię??? Pogalopowałam do kuchni, przeliczyłam jaja pozostałe, pogrzebałam w śmieciach licząc skorupki i jak byk wyszło, że jak ta najdurniejsza z durnych za mało jaj dałam! No czy ktoś jeszcze się dziwi, że od gotowania trzymam się z daleka? Popadłam w stupor, W. tymczasem wyjął ciasto, pokroił twardą jak granit gulę z torebki na kawałeczki nożem, włożył do miski, wbił jajko i podał mi całość z poleceniem: mieszaj. Popatrzyłam na niego wzrokiem Gorgony, ale z braku alternatywy zanurzyłam w tym łapę i w ponurym milczeniu zaczęłam ugniatać śliskie kawałki, wysmykujące się między palcami. Poczucie beznadziejności tej działalności przeszła mi po jakimś kwadransie w nieśmiałą nadzieję, bo jakoś powoli ciasto odzyskiwało konsystencję jednolitą i nawet ta zasmarkana kula mogła się dać z tego ulepić! Usiadłam w pokoju na przeciwko W. leżącego z gazetą na kanapie i miętoliłam ten kawał ciasta usiłując nadać mu pożądaną strukturę i konsystencję. No i słuchajta ludziska, udało się! Długo to trwało, ale w końcu uzyskałam coś na kształt dobrze wyrobionej plasteliny. Zapakowałam to w torebkę i wstawiłam do sieni, żeby dać się wykazać temu glutenowi. No, i to by było na tyle, a w ramach rekompensaty za straty moralne W. postanowił zorganizować wycieczkę krajoznawczą w niedzielę, czyli bez strachu: c.d. oczywiście n. Iwonko dawkuj tę grafomanię, nie podejmuj pochopnych decyzji o czytaniu wszystkiego hurtem ![]() Aniu Kochana, Twoje kryteria czystości znacznie różnią się od moich ![]() Asiu Duchów na stanie nie mam, choć jakieś stworzenie, chyba kuna pod podłogą potrafi stracha napędzić nagłym rumorem. A dereń umalowany jak się patrzy, no nie? ![]() Ewo no przecież głęboka tradycja nienawiści za posiadane elementy wyposażenia towarzyszy nam niezmiennie ![]() ![]() |