Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
No to powiem tak: W. jest za białym i jednostajnie warczy na moje pomysły na temat innych kolorów. Bo, tu odpowiadam na pytanie Pat, taka jest tradycja w tych stronach. Jednakowoż widzę także, że w nielicznych jak śnieg w sierpniu przypadkach renowacji okien oryginalnych lub ich odtwarzania według starego wzoru, pozostawiany jest kolor drewna, który z czasem nabiera patyny.
A co do drzwi frontowych dwuskrzydłowych, obecnie białych (umownie, bo są brudno-obdrapane tak naprawdę) to będą one prowadziły na przyszłą werandę, zatem widać ich z zewnątrz nie będzie (staną się drzwiami wewnętrznymi).

Do tematu okien wrócę w trakcie relacji. A propos relacji, chyba czas nadszedł, żeby wbić szpadel pod kolejny rozdział wesoły A na początek jak zwykle cz.I, która przypada na noc sylwestrową. 31 grudnia wyszedł ustny dekret u mnie w pracuni, że już ok. 13.00 można sobie wychodzić po angielsku. Niestety z powodu braku gotowości kierowcy i zarazem współuczestnika wycieczki, ja siedziałam do 16.00 nieomal, klnąc w duchu widziane oczyma wyobraźni korki na wyjeździe z Warszawy. Pogoda była znośna, tzn. nie padało. W. przybył wreszcie w towarzystwie psa i kota i rozpoczęliśmy podróż ku wytęsknionemu, oszałamiająco długiemu jak na nasze możliwości urlopowi na wsi. W odtwarzaczu najnowszy nabytek W. "Paragraf 22" czytany przez Krzysztofa Globisza. Ja osobiście jakoś nie przepadam, ale W. uwielbia, więc dałam spokój negocjacjom co do oprawy dźwiękowej naszej podróży. Tym bardziej, że wyjechaliśmy praktycznie niepostrzeżenie z miasta i sprawnie przemieszczaliśmy się do przodu nie widząc żadnych korków.
Zatrzymaliśmy się po drodze w amerykańskiej restauracji sprzedającej okropnie niezdrowe żarcie, kupiliśmy sobie różne obrzydliwości i zamiast dziecka, któremu powinniśmy wręczyć komplet wysoko tłuszczowych i cukrowych potraw, napchaliśmy Kredkę frytkami i skrzydełkami z kurczaka bardzo szczęśliwy Raz do roku popełniamy takie wykroczenie przeciwko zdrowiu i ... świeżemu powietrzu w okolicy posłania Kredki lollol

W Białej dokonaliśmy jeszcze drobnych zakupów, ja się specjalnie nie przyłożyłam będąc pewna, że W. szwendając się 3 godziny po Arkadii poprzedniego dnia, zrobił adekwatne do uroczystości zakupy. Wino musujące miałam ja.
Na miejsce przybyliśmy ok. 20.00, Bożenka zostawiła nam otwartą bramę wjazdową, w piecach napaliła i dobrze, bo na Podlasiu Południowym mróz ścisnął. Temperatura w domu nie pozwoliła jednak na rozmrożenie się bryły lodu, w którą zamieniła się resztka wody w psiej misce. W lodzie tym tkwiła mysz w charakterze mamuta czy innego zlodowaciałego eksponatu archeologicznego. Mysz usunęliśmy z obawy, ze Kicia zażąda jej wydobycia i reanimowania, względnie wypchania i ustawieniu w eksponowanym miejscu jako trofeum bardzo szczęśliwy
No, co tu dużo gadać: zimno w chałupie było okropnie bardzo szczęśliwy

Rozpakowywaliśmy graty, dorzucając co chwila do obu pieców. Następnie w tempie ekspresowym założyliśmy tzw. okna zimowe czyli takie dodatkowe ramy okienne wstawiane jako drugie na czas zimy i mocowane na zagięte gwoździe wbite w futrynę. Przy okazji zdjęłam firanki kuchenne, nieco upstrzone przez ostatnie pokolenia much i zawiesiłam drugą zmianę. W. udał się do piwnicy odkręcić wodę.

Wpadła Bożenka ucałować nas jeszcze w starym roku i zapytać, czy dobrze napaliła. Życzyliśmy sobie pomyślności w nowym roku i umówiliśmy się na pogaduchy w dniach następnych.
Odsapnęliśmy przy Radiu Lublin, które nadawało chyba wszystkie moje ulubione piosenki wesoły W tym takie, których już chyba nikt nie puszcza np. tę:



Przy próbie sporządzenia jakiegoś menu sylwestrowo-noworocznego okazało się, że poza resztkami wiktuałów z miejskiej lodówki mamy raczej niewiele...diabeł W. nabył w Biedronce mleczko do kawy, paprykę i wino czerwone portugalskie. Ja jakiś ser żółty i olej. Popatrzyłam nieprzyjaźnie na niego i na ten mało komponujący się zestaw.
Koniec końców zarządziłam robienie frytek z tartym żółtym serem jako kontynuację spożytego obiadu. Ziemniaki na szczęście były jako część bagażu. W. zatem zajął się produkcją tej arcywyszukanej potrawy. Ja w tym czasie przystosowywałam stół do konsumpcji. Wyjęłam zastawę bolesławiecką, kieliszki z braku innych uniwersalne do win wszelakich i zapaliłam świece. Kredka przepadła w mrokach i śniegach. Kicia towarzyszyła nam w nastroju umiarkowanie entuzjastycznym.



Aparat przewożony w ujemnej temperaturze produkował zdjęcia oniryczne z powodu zaparowanej optyki.







Widok ogólny na salono-jadalnię:



W domku robiło się coraz cieplej, można było zdjąć wierzchnią warstwę polarową wesoły
W radiu, jak wspomniałam, muzyczka wyborna, na kuchni smażyły się frytki, w kubkach parowała herbata. I tak dojechaliśmy do północy, kiedy to W. odpalił stosowny trunek, a młodzież zgromadzona u Bożenki syna odpaliła kilka fajerwerków przed domem. Wyszliśmy z kieliszkami pokrzykując życzenia wśród kolorowych iskier na tle zaśnieżonych pól.
Kredka przygalopowała do domu natychmiast po pierwszym strzale i schowała się na kanapie pod kocykiem.



Posiedzieliśmy jeszcze godzinkę, a potem znużeni wczołgaliśmy się pod kołdry przezornie nie pozbawiając się jeszcze nadmiaru odzieży, choć temperatura już była całkiem znośna. Radio jeszcze sobie cichutko grało, mrozowe wzorki skrzyły się na szybach, a nam urwał się film krótko po przyłożeniu głów do poduszek. Oderwaliśmy je dość późno dnia następnego, ale o tym co zdarzyło się już w nowym roku opowiem, gdy c.d., jak tradycja każe, n.


  PRZEJDŹ NA FORUM