Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
Leniwa niedziela czyli cz. II listopadowych przygód W.i Z. kontynuacja wesoły
Obudziliśmy się przeraźliwie późno, nic jednak nie straciliśmy, bo za oknem powtórka dnia poprzedniego, jeśli chodzi o aurę. Zrobiłam herbatę i kawę, rozpaliłam pod kuchnią i wróciłam pod kołdrę. Pod drugą leżał W. z książką, gazetą i kotem i co chwila powtarzał z satysfakcją i niedowierzanie: "Ale się leniwimy, co?"
Powoli dojrzeliśmy do śniadania, na które złożył się omlet pomysłu W., ponieważ zabrakło nam pieczywa. Omlet był eksperymentalny, do masy omletowej W. dosypał ziół prowansalskich, trochę posolił i popieprzył a jako farsz czy raczej smarowidło zastosował pozostały z wczoraj twarożek z cebulką i rzodkiewką oraz orzechami włoskimi...
Siedzieliśmy, zajadaliśmy gapiąc się w okno kuchenne bez przekonania co do ewentualnej realizacji planów na ten dzień.

W rezultacie wylegliśmy gdzieś ok. 13.00, zatem siłą rzeczy ta część relacji będzie raczej krótka wesoły Pogoda nic a nic się nie poprawiła, ja jednak postanowiłam jakąś aktywność przejawić i w związku z tym zaczęłam od porządkowania rabaty po mieczykach i jednorocznych. W zasadzie chodziło o wygrabienie badyli i liści oraz wyrównanie terenu i usuniecie gigantycznej dziewanny która demonstrowałam w jej okresie świetności.





Na tych zdjęciach widać, dlaczego nasza podłoga w kuchni obniżyła się na fragmencie od pieca do ściany tu widocznej i co wymaga niestety naszej rychłej interwencji. Fundament na pewnym odcinku osiadł i z nim część budynku.

W. poszedł powalczyć z warzywnikiem oraz dosadził jagody kamczackie do tych, które już sobie rosły od ubiegłego roku. Muszę wymyślić jakiś patent na zbiór owoców, bo są bardzo smaczne, ale gdy są dojrzałe, przy najlżejszym dotknięciu opadają.

Ja się z kolei zajęłam wykopywaniem dalii. Potem podlałam róże posadzone podczas poprzedniego pobytu oraz te z wczoraj. W. na szczęście zakupił złączkę do węża i już nie trzeba było taszczyć wszędzie wiader z wodą.

Kilka zdjęć zrobionych w międzyczasie.







Oto najdziksza i w żaden sposób nie zagospodarowana jeszcze część terenu. Mieści się pomiędzy spichrzem (na tyłach) a płotem od Bożenki. Rosną tu głównie samosiejki śliwek-robaczywek, ale także dwie starutkie jabłonie.Teren jest nierówny, w dodatku w trawie zarośnięte są kawałki desek i gałęzi... Miejsce zasadzek Kredki na kury sąsiadów wesoły



Wywlokłam jeszcze dywan z salonu-jadalni i wytrzepałam go metodą rozpaczliwą czyli merdaniem jednym końcem usiłując poderwać resztę w powietrze (o, święta naiwności) czyli sposobem, który zwykle używa się do trzepania ścierek i obrusów bardzo szczęśliwy Ale nie chciało mi się wieszać go na trzepaku i potem ściągać.
Umyłam podłogę, położyłam dywan, ustawiłam stół i krzesła a następnie siadłam na kanapie i wywiesiłam jęzor.

W. uznał, że koniec na dziś z robotą, w końcu dzień wolny od pracy jest.
Zarządził spacer do lasu, choć ja popukałam się w czoło odnosząc się w ten sposób do pomysłu szwendania się po mokrym, zamglonym lesie w zapadającym zmroku. W końcu jednak suma summarum poszliśmy, z psem na sznurku ma się rozumieć.
Przeszliśmy na druga stronę i minęliśmy biały domek, widoczny na niektórych moich zdjęciach po drugiej stronie drogi. Przeszliśmy przez zagajnik za nim i przez drogę do Sosnówki.



W lesie panowała niesamowita cisza, którą tylko my zakłócaliśmy. W. jeszcze tęsknie rozglądał się za grzybami.
Mam wrażenie, że aparat wychwycił znacznie więcej światła niż moje oczy, bo zdjęcia wyszły bardzo jasne a w rzeczywistości było szaro i dość ponurawo.











Kredka odnalazła miejsce, gdzie dziki wycierają się o pień drzewa i sama też wysmarowała się żywicą, zanim zdążyliśmy ją powstrzymać.





Robiło się coraz ciemniej, a my robiliśmy się już wściekle głodni, więc postanowiliśmy zawrócić i tą samą drogą wróciliśmy do domu. Mgła tworzyła się coraz gęstsza.







W domu rzuciliśmy się na resztki kapuśniaku, dopchaliśmy się kanapkami i otworzyliśmy kolejną buteleczkę, ale o niej opowiem tam, gdzie ku temu miejsce.
Resztę wieczoru spędziliśmy domowo (z wyjątkiem Kredki, która praktycznie cały pobyt mieszkała na zewnątrz i wchodziła tylko w celach wciągnięcia jakiegoś jedzenia). Ta część dnia nadawała się jak raz do propagandowego programu o ucieczce na wieś... choć niestety wystrój wnętrz odbiega znacznie od standardów lansowanych w tego typu produkcje wesoły
Bez dizajnu z Sielskiego Życia na Werandzie Country, ale w ciepełku bijącym od pieca, z trzaskającym pod kuchnią ogniu i przy nieśmiertelnym Radiu Lublin też da się żyć, a ja tymczasem kończę z zapowiedzią, że c.d jak najbardziej n.



  PRZEJDŹ NA FORUM