Wiejski eksperyment Pat - reaktywacja |
Ha, gdybyż to tylko blokada ręki była...ale to blokada mózgu też jest, jeśli o pisanie chodzi Ale nazwa mi się podoba, więc jeśli nie przeczytacie u mnie nic zajmujacego przez wiele miesiecy, to wszystko przez tę blokadę dziś też super zajmująco nie będzie, ot zwykła relacja gospodarska - skopałam się do ogarniecia frontowej części ogrodu, czyli usunęłam perz spod krzakow i wyczyścilam donice. Krzaki bez perzu wyglądają tak: to głównie słabo rosnące kaliny i mega-gigantyczna budleja. Kaliny które powinny kwitnąć zimą, nie mają śladu pąków, ale pewnie za młode jeszcze są: Budleja dla odmiany nie zamierza przestać kwitnąć. Planowo miała zostać wysadzona na tył, ale obawiam się, ze zbyt długo zwlekałam, bo obecnie ona ma pień o obwodzie koło 10 cm i się drzewo zrobiło Dom bez kwitnących donic smętnie wyglada, do koryt wsadzę cebulowe, teraz by pasowały wrzosy albo chryzantemy, ale mi trochę szkoda nieposiadanych środków finansowych na kwiaty jednorazowe: Natomiast wymysliłam, ze skoro domu raczej nigdy nie otynkujemy, to może w te koryta wsadzić trzmielinę i niech się pnie po odpadającym tynku sprawiając wrażenie celowej rustykalności? Jak widać zaczęłam już skrobanie fekalnego brązu wokół okien i mam silne postanowienie usuniecia go do zimy w całości. A teraz, skoro o froncie domu mowa to Dorotka...widzicie dokąd zaszła po płocie? Na stelażu już się nie mieści, eM musi ją 3 raz w tym sezonie przepleść przez kratki Dalej mamy przedogródek (mimo uwagi Bei nadal tak bedę nazywać tę część ogrodu, bo przedogródka przedpłotowego nie mam, a ten półmetrowej szerokości pasek ziemi między ścianą domu a płotem trudno nazwać ogrodem frontowym...) W przedogródku dominuje królowa-trzmielina: za nią pas ziemi niczyjej, bo rosnąć tam chcą tylko fiołki i omiegi, za to po bokach przecudne marcinki - te rózowe to chyba od Justynki-Róży mam? Ale są tak obłędnie piękne, ze mam nadzieję, że się bedą wściekle rozrastać: Dalej wilec, co sobie we wrześniu przypomniał, że można by zacząć kwitnąć... za nim Veilchenblau, która przez rok nie urosła ani o centymetr, wiosną wydała rachityczne kwiatki dwa, po czym w pół roku urosła do tej wysokości Nie ma to jak oznajmić roślinie, że jak się nie zbierze, to kompostownik czeka dalej jesiennie oczyszczona część przedkuchenna - fatalnie na zdjęciach wyglada ta glina udająca piasek. Wywaliłam stamtąd wszystko, co żywe zostawiając tylko róze, którym o dziwo taka gleba się podoba...co udowadnia choćby New Dawn I dołożyłam irysów od Justynki-Duju, bo tam dziadkowe irysy rosły najbujniej, czyli też im się podoba. Dalej mamy podjazd ze zmutowaną Lykkefund i kompletnym buszem - nie mam pomysłu na to miejsce, bo to królestwo psa, który zdemoluje wszystko. Wykopałam stamtąd nieliczne cebulowe, które wiosną regularnie deptał, musze też wykopać melisę i miętę, które rosły ladnie, ale z powodu robienia za wychodek psa, do konsumpcji się nie nadawały i nie wiem, co dalej..roboczo wsadziłam pod chlewikiem mozgę, niech robi za tło: A reszta ogrodu kolejnym razem, natomiast na moment przenosimy się do domu, gdzie w ramach kolejnej fazy wkurzenia na niemożność doprowadzenia domu do ogólnie przyjętych standardów mieszkaniowych, wykonałam mały lifting...zmieniłam dziewczynkom zasłony na barbiowe, co nieco rozjaśniło ciemny jak d*** pokój (zdjęcia celowo bez lampy, żeby oddać grozę sytuacji) wiem, że nadal wygląda to żałośnie, ale ciut lepiej, najważniejsze, ze dziewczynkom się podoba i nawet wyrazily chęć spania we własnym pokoju, a Sarulek chodzi, ogląda zasłony i podkreśla "to jest MÓJ kolor" Na koniec zaś Spikuś, kotecek-dupecek, który nawet myszy porządnie ubić nie umie, ale razjeden udało mu się zrobić minę niemal tak groźną jak Kicia Zuzi |