Wiejski eksperyment Pat - reaktywacja |
Ha, przypomniałam sobie moje ogromne rozczarowanie z dzieciństwa związane z usuwaniem migdałków. I dało mi do myślenia, jak bardzo świat się przez te pięćdziesiąt parę lat zmienił. Otóż za mojego dzieciństwa migdałki były usuwane ambulatoryjnie przy miejscowym znieczuleniu. Trwało to z piętnaście minut i zapewne było bardzo nieprzyjemne dla delikwenta. A wszystkie bachory z podwórka marzyły o tym żeby mieć te migdałki usunięte. Ja również. I byłam nieprzytomnie rozżalona na rodziców, że usunąć mi ich nie chcą. Piekliłam się, płakałam, że ja też chcę. No bo i Ilonka, i Hania, i Piotrek mieli usuwane. Nawet mój starszy brat sie załapał. A ja nie. Dlaczego? Buuuuuuu No i każdy teraz pomyśli, że wychowałam się w wariatkowie. Otóż wcale nie. Chodziło o to, że po zabiegu szło się z mamą (nieraz i tatą )na lody. I można tych lodów było zjeść do wypęku. Bez ograniczeń. Chodziło o schłodzenie operowanego miejsca i zatamowanie ewentualnego krwawienia. Nie żebyśmy lodów nie jadali. Jadaliśmy, ale nie były aż tak dostępne jak teraz, kiedy w każdym osiedlowym czy wiejskim sklepiku jest ich cała masa. Lody jadało się latem i zapewne rzadziej niż obecnie. I chyba ta wyprawa na lody musiała być nie lada atrakcją, jeśli wszystkie dzieciaki marzyły o nieprzyjemnym zapewne zabiegu (nie wiem, bo ci wredni rodzice jednak mi tych migdałków nie usunęli) |