Rozmowy przy kawie (3) |
A ja dzis zamiast działać ogródkowo (no, bo niedziela, a poza tym wilgotno po wczorajszym deszczu)wybrałam sie z małżem na grzyby. Wyszliśmy z domu dosłownie za płot (ja mówię - za stodołę, bo tak w zasadzie jest!)i postanowiliśmy pospacerować w najbliższej okolicy żeby poznać lasy. Piękne te lasy, sosny, brzozy, ogromne świerki, piękny podszyt, tylko mają jeden feler. Wieś leży na wysokości Warty na płaskim terenie, za wsią jest fragment lasu też na płaskim, ale reszta to są jakieś Tatry, Himalaje. Mnie w zupełności wystarczyło tego lasu na płaskim (ogromne połacie), ale mój małż powlókł mnie na górę. Wlazłam, czemu nie!? Ciężko, zasapnie, nie powiem, ale wlazłam. No i jak juz się wysapałam i mogłam zacząć zbierać grzyby, bo przestała mi zasłaniać oczy czerwona mgła, to zaczęło padać. Ale jak ja mogłam wrócić kiedy wlezienie na tę górę tyle mnie kosztowało?! Stwierdziłam, że jeśli armia Napoleona zimę rosyjską przetrzymała (kiepsko, bo kiepsko, ale ...) to ja letniego deszczyku nie wytrzymam?! I zostałam! Łaziliśmy w tym deszczu i zbieraliśmy. Dobrze, że ciepło było. A jak wróciliśmy to zabrałam sie za czyszczenie tych zebranych, przygotowywanie do suszenia i tak mi zajęło do tej pory. Ledwo naleśniki na kolacje usmażyłam i już padłam. Te do marynowania ugotowałam, ale zalewę musztardową zrobię jutro. A może pomidorową. Sama jeszcze nie wiem. O to "mój" las. Zdjęcia z wczoraj, bo dziś zapowiadał się deszcz, więc aparat został w domu. Domek pokaże przy innej okazji, bo juz nie mam siły. Nogi mi wlazły w ... nie powiem co i nic mi sie juz nie chce. |