No dobra, czas napisać parę słów na temat pobytu na wsi w lipcu AD 2014, niestety mój udział został odwołany z uwagi na sprawy służbowe. W. nieszczęśliwy, w piątek, samochodem załadowanym zrębkami wyruszył na wieś, choć wracał się kawałek, ponieważ zapomniał zabrać galowej garderoby na ślub i wesele syna Bożenki. Ślub miał się odbyć w sobotę w kościele w Sławatyczach. Potem wesele w Wisznicach. Państwo młodzi zasadniczo byli już małżeństwem, ale po cywilnemu a teraz zdecydowali się na kościelny. W. dotarł wieczorem w piątek na miejsce, zadzwonił informując mnie, że dżungla kwiatowa ma się dobrze. Ponieważ został zaopatrzony w aparat, bo domagałam się dokumentacji, zobowiązał się do posłużenia się urzadzeniem .
W sobotę, jako się rzekło, rozpoczął dzień od sesji fotograficznej. Ręka niewprawna, więc wybaczcie niefortunne niektóre ujęcia. Ogródek ozdobny przed domem
Jak widać, w ogródku pełnia lata, mimo suszy rośliny jakoś obie radzą. Znacznie lepiej, jak zwykle, radzą sobie chwasty, co na różance widać wyraźnie...
Jednak róże kwitną w najlepsze, niektóre już wymagają zaopatrzenia w jakieś podpory. Jeśli Lykkefund zamierza zachowywać się tak jak u Pat czy MaGorzatki, to już mogę powoli rozbierać stodołę na budowę pergoli wielkości Wieży Eiffla
Hortensje kwitną jak wściekłe, niestety zdjęcia podobno nie oddają wrażenia zasp śnieżnych, jak je barwnie opisywał W.
Mieczyki jednak chyba wystartują, na razie forpoczta w postaci żółtego.
Natomiast Albiczukowski i okolice przedstawiały sobą obraz niesamowitego gąszczu tego co posialiśmy i posadziliśmy. Moja sąsiadka, wielbicielka założeń minimalistycznych, padłaby tu trupem na miejscu, wcześniej wstrząsana konwulsjami odrazy Prawdę mówiąc dla mnie te zdjęcia to też lekutki szok.
Piętro najwyższe to dwumetrowe słoneczniki, pod którymi rozwija się poszycie z jednorocznych, dopiero wchodzących w kwitnienie. Gdzieniegdzie resztki żyta w fazie rębnej, dzika marchew, trawy... Gdyby nie kolory, chyba wyglądałoby to bardziej dziko, niż przed objęciem terenu w posiadanie 3 prawie lata temu
Chałupę trudno dostrzec od strony ulicy
Różnorodność słoneczników niesamowita
Dolne piętro
Jeszcze dwa tygodnie i o ile upał nie wysuszy tej łąki na dopalaczach, będzie co oglądać
W. po południu przyoblekł się w wizytowe odzienie i został wsadzony do samochodu pana młodego obok kierowcy, drugiego syna Bożenki. Pan młody czyli Piotruś siedział z tyłu bawiąc dziecko płci męskiej o imieniu Nikodem. Własne dziecko oczywiście
I tak pojechali pod dom panny młodej, gdzie czekali rodzice Joasi i nieco skonsternowani wytrzeszczyli zgodnie oczy na W., który jako żywo nie przypominał znanego im od przeszło roku zięcia Na szczęście do awantury na tle domniemanego oszustwa matrymonialnego nie doszło, pan młody się ujawnił, W. grzecznie dokonał prezentacji własnej osoby, zatem samochód z rodzinką odjechał za młodymi (i W.) w stronę kościoła. Kościół w Sławatyczach stoi na przeciw starej cerkwi, obecnie będącej w remoncie. Przed kościołem obowiązkowy postument Jana Pawła II, jak większość z nich mało udany. Jak widzę takie dzieła sztuki, przypomina mi się szmonces, w którym malarz żydowski miał namalować oblicze Boga w świątyni i z pobożności wielkiej a bezrozumnej postanowił dzieło wykonać na kolanach. Szło mu kiepsko, pozycja do malowania mało wygodna, ale na myśl mu nie przeszło, żeby wstać z klęczek. Po wielodniowych wysiłkach zrozpaczony wykrzyknął: Boże, jak Ciebie tak kocham i szanuję, że na kolanach Cię maluję. Czemu obraz wciąż nieudany ?!" Na to Jahwe ukazał swoją twarz mądrą i powiedział "Icek! Ty mnie nie maluj na kolanach! Ty mnie maluj dobrze!"
I te słowa mogłoby usłyszeć grono TFUrców produkujących takie postumenty. W. ograniczył się do zwięzłego opisu, że papież stojący przed kościołem z uniesioną ręką jakoby w pozdrowieniu, wygląda z boku jakby rzucał granatem w cerkiew Mogę sobie wyobrazić Ślub jak to ślub, nieco przydługa ceremonia, ale w kościele chłód, więc można było wytrzymać. Potem autokary zawiozły gości weselnych na przyjęcie, które W. wspomina jako jedno z najbardziej udanych, w jakich uczestniczył. Sala Gminnego Ośrodka Kultury klimatyzowana z kuchnią, gdzie przygotowywano posiłki, czyściutko, jedzenie wyśmienite i nawet wódka całkiem zimna W. został posadzony pomiędzy Bożenką a sąsiadami, co nam łąkę koszą, dyskretna opieka dbała o pełny kieliszek i talerz, młodzi pytali co jakiś czas, czy mu czego nie trzeba, czy się dobrze bawi, czuł się niezwykle zatroszczony, wręcz uhonorowany.
Narąbał się jak Bozia przykazała z jednym z braci Bożenki solidnym bimbrem ze stołu wiejskiego czyli bufetu oferującego przetworzone zwłoki jednej ze świń Bożenki, smalec, ogóreczki oraz właśnie lokalną księżycówkę. Potańcował sobie także, choć jak twierdził, muzyka była taka bardziej młodzieżowa, i ta mu nieco w tańcu przeszkadzała. Chociaż jednocześnie stwierdził, że lokalsi wszyscy świetnie tańczą, niezależnie od wieku.
I co istotne: nikt się ordynarnie nie schlał, nie awanturował się, dwóch młodych dżentelmenów jedynie nad ranem przysnęło na stołach, ale zostali otoczeni troską, wyprowadzeni i odwiezieni do domów. Ok.4.30 nad ranem W. powrócił do domu, również elegancko odwieziony przez kolegę pana młodego.
Poszedł sobie spać, ok. 10.00 spożył kefirek i znów zasnął. Barłożył się tak do 15.00, potem uznał, że na kaca najlepsza jest praca i zajął się rozładunkiem zrębek. Chciał z początku podzielić sobie stertę na kilka etapów taczkowania, ale okazało się, że wilgotne po deszczu zrębki pozostawione w upale zaczęły się w środku grzać, para zaczęła buchać i jeszcze trochę a nastąpiłby samozapłon zrębek i samochodu. W.zatem przyspieszył ruchy i rozładował większość, resztę rozgarnął po samochodzie.
Potem przeszedł się za stodołę konstatując ponownie, że podwórze sąsiad wykosił bardzo ładnie, a i łąkę także. Na weselu zagadnął sąsiada o należność za pracę i został poinformowany, żeby się W. uprzejmie wypchał, ponieważ to oni mu powinni zapłacić, bo tyle fajnego siana sobie nazbierali.
Mirabelki niezbyt może obficie owocujące, ale owoc dorodny
Zrębków starczyło na wysypanie różanek, dokończenie fragmentu rabaty przed domem, na którą nie wystarczyło ściółki z poprzedniej partii. Udało się także wyściółkować rabaty przedoborowe.
W poniedziałek odbyło się pryskanie perzu i pozyskiwanie plonów warzywniczych połączone z nieudolnym oganianiem się od much gzowatych . Ze zdumieniem W. odkrył, że poza marchwią w tradycyjnym kolorze rudym, mamy marchew w kolorze białym. Z kolei bób występuje w odmianie zielonej i buraczkowej! Fasolka szparagowa obrodziła jakoś nieprzyzwoicie, część W. oberwał, przykazał Bożence wykorzystać resztę.
Jeszcze kilka fotek przyrodniczych
Bożenka przytargała wałówkę weselną, poużalała się po raz kolejny nad moją dolą uciemiężonego urzędnika państwowego. W. zapakował graty, jak sądzę, zostawił dom w straszliwym nieładzie i późnym wieczorem wyjechał. Po przebudzeniu zastałam wiecheć kolorowych kwiatów w garnku, ponieważ wazony ostały się tylko takie dla roślin nie będących wytworem promieniowania X oraz owczego g..., więc nigdzie się bukiet nie mieści.
Ponadto mamy żywność ekologiczną:
No i tyle raportu pisanego przez tą, co z chaotycznego przekazu ustnego usiłowała niniejszym przekazać szanownemu gronu czytających coś na kształt c.d., który nietypowo ale jednak n. Do następnego razu
|