Jak się haruje, trzeba jeść W. jako kucharz - eksperymentator z zamiłowania i znienacka, bo o swoich talentach w tym kierunku nie wiedział dopóki nie zadał się z Taką-Co-Nie-Gotuje, z lubością miesza w garach, przetwarza dary natury oraz próbuje przywołać smaki dzieciństwa w potrawach przeróżnych:










Gotowanie to małe Miki, ale pieczenie to już wyższa szkoła jazdy. Rozpalanie i obsługa pieca chlebowego to naprawdę sztuka. Początki łatwe nie były...

A i teraz nigdy nie wiadomo, czy temperatura w porządku, czy zawartość pieca błyskawicznie pokryje się warstwą węgla, a w środku zachowa stan surowy, czy czeka nas (czytaj:W.) wielogodzinne siedzenie przy piecu i czekanie, aby w końcu produkt osiągnął stan nadający się do spożycia. Niby zwykłe gotowanie, a emocji co niemiara 
W zasadzie wszystko jak do tej pory okazało się jadalne z wyjątkiem czegoś, co W. z nieznanych przyczyn uwielbia, a ja po pierwszej łyżce, która trafiła do ust stwierdziłam, że to jest obrzydlistwo w czystej postaci. Ta potrawa to barszcz czerwony z wiśniami... |